czwartek, 11 października 2012

Śmietnisko, czyli biedny też ma swoją godność

Najpierw moją uwagę zwróciła informacja iż muzykę do tego dokumentu zrobił Moby. No jakże to ominąć, nawet jeżeli o samym filmie dotąd nie słyszałem. Ba - nawet - jako, że mało interesują się sztuką plastyczną, niewiele wiedziałem o samym Viku Munizie, o którym ten film opowiada. I choć muzyka mnie troszkę zawiodła, bo jest jej niewiele i bardzo w tle, to sam dokument okazał się całkiem interesujący. Po pierwszym zachwycie potem przyszły różne pytania i nie jestem wobec niego bezkrytyczny, ale to tym bardziej świadczy o tym, iż warto go zobaczyć. Dokument powinien jakoś poruszać i zmuszać do dyskusji. 
Ale zacznijmy od początku - Muniz - chyba najbardziej znany na świecie artysta wywodzący się z Brazylii (sam wypowiada ten sąd), ale mieszkający w Stanach, postanawia wrócić do swego kraju, by stworzyć tam nowy projekt, a jednocześnie oprócz walorów artystycznych, tym razem postawić na cele społeczne.
Jego wybór miejsca i inspiracji to podobno największe wysypisko śmieci na całym świecie koło Rio de Janeiro i ludzie, którzy są zbieraczami, czyli zarabiają na segregacji śmieci.

Dużo w tym filmie zdjęć właśnie stamtąd (dobrze, że nie czujemy zapachów), słuchamy opowieści tych ludzi jak tam trafili, jak żyją i z tych, którzy mu zaufali powoli artysta wybiera wyselekcjonowaną grupę, z którą przez długie miesiące będzie współpracował. Ludzie, którzy często nie mieli specjalnie innej szansy na uczciwą pracę, biedni, mając na utrzymaniu rodziny, wolą zbierać śmiecie niż kraść lub się prostytuować.
Ale pojawia się moje pierwsze pytanie - czemu akurat wybrano tych kilkoro, bo przecież nawet w filmie bohaterów opowiadających o swym życiu jest więcej, ale nie wszyscy zostali zaproszeni do projektu. Muniz robi tym wybranym pozowane portrety - same zdjęcia są ciekawe, ale to dopiero okazuje się, że początek jego zamysłu. Następnie w olbrzymim studiu projekt wyświetlany jest na podłogę, a potem wypełniany na posadzce... odpadkami. Właśnie tymi materiałami, które na co dzień segregują nasi bohaterowie. Sami pracują przy układaniu tych obrazów, a potem mogą podziwiać efekt końcowy. Dopiero taki obraz jest ponownie fotografowany i trafia na wystawę czy aukcję. Z dochodów ze sprzedaży tych prac Muniz zadeklarował wsparcie różnych projektów dla tego środowiska. Nie dostali tego jednak do ręki, aby zmienić swoje życie - finansował raczej projekty dla społeczności, czyli a to świetlicę, komputery, przekazał dotację na związki zawodowe. Można by się zastanawiać czy dostali do ręki wędkę, czy rybę? Obudzono w nich nadzieję, pokazano, że mogą marzyć o lepszym życiu, o wyrwaniu się z wysypiska, ale jak widzimy na końcu nie wszystkich dalsze losy były pozytywne. No i fajnie, że zrobiono o nich film, że mówi się o tym jaką pracę wykonują, jak są pogardzani. Ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że więcej w tym filmie było samego Muniza, który przy okazji świetnie się promuje i będzie zarabiał na swoich dziełach jeszcze więcej. 

Robi wrażenie informacja iż artysta spędził nad realizacja projektu aż 3 lata, ale prawdę mówiąc gdy zaczniemy myśleć o tym co się dzięki temu zmieniło w życiu tych ludzi i ilu ich było, to jakoś przychodzi do głowy taka refleksja, że można było więcej, inaczej, bez takiego skupienia się na samym sobie.
Film Lucy Walker porusza, świetne są te kawałki pokazujące na rodzące się zaufanie między nimi, ale mam jakiś żal, że po krótkiej niczym spadające gwiazda chwili gdy wrzucono naszych bohaterów w świat, którego nigdy nie zakosztowali, potem pozostawiono ich samym sobie.   

2 komentarze:

  1. Też miałem wrażenie, że do biednych ludzi z brazylijskiego wysypiska przyjeżdża gość, którego zna cały świat. Chce im pomóc, na chwilę zapala w nich ogień, że mogą być wielcy, uczestniczą w dziele, które zmieni ich życie na lepsze. Przez, jak piszesz, 3 lata pozwala im myśleć, że wyzwolą się ze smrodu odpadków, że zamieszkają gdzieś indziej, staną się innymi ludźmi... Zabierając ich (nie pamiętam czy wszystkich czy tylko kilkoro z nich) na wernisaż jeszcze bardziej podkreśla jak są dla niego ważni, jak wielkie nadzieje wiąże z ich przyszłością. I nagle zostają porzuceni, zostawieni sami sobie... Historia raczej smutna - używając terminologii komunistycznej można powiedzieć, że pokazano jak bezwzględny kapitalista czerpie zyski wykorzystując pracowników fizycznych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ano właśnie - nie bardzo mogłem się odnaleźć w tych wszystkich recenzjach mówiących o tym jak to wielkiej rzeczy dokonał Muniz, jak przemienił ich życie. Ja w głowie miałem zupełnie inne refleksje

      Usuń