Najpierw
moją uwagę zwróciła informacja iż muzykę do tego dokumentu zrobił Moby.
No jakże to ominąć, nawet jeżeli o samym filmie dotąd nie słyszałem. Ba
- nawet - jako, że mało interesują się sztuką plastyczną, niewiele
wiedziałem o samym Viku Munizie, o którym ten film opowiada. I choć
muzyka mnie troszkę zawiodła, bo jest jej niewiele i bardzo w tle, to
sam dokument okazał się całkiem interesujący. Po pierwszym zachwycie
potem przyszły różne pytania i nie jestem wobec niego bezkrytyczny, ale
to tym bardziej świadczy o tym, iż warto go zobaczyć. Dokument powinien
jakoś poruszać i zmuszać do dyskusji.
Ale
zacznijmy od początku - Muniz - chyba najbardziej znany na świecie
artysta wywodzący się z Brazylii (sam wypowiada ten sąd), ale
mieszkający w Stanach, postanawia wrócić do swego kraju, by stworzyć tam
nowy projekt, a jednocześnie oprócz walorów artystycznych, tym razem
postawić na cele społeczne.
Jego
wybór miejsca i inspiracji to podobno największe wysypisko śmieci na
całym świecie koło Rio de Janeiro i ludzie, którzy są zbieraczami, czyli
zarabiają na segregacji śmieci.
Dużo w tym filmie zdjęć właśnie
stamtąd (dobrze, że nie czujemy zapachów), słuchamy opowieści tych ludzi
jak tam trafili, jak żyją i z tych, którzy mu zaufali powoli artysta
wybiera wyselekcjonowaną grupę, z którą przez długie miesiące będzie
współpracował. Ludzie, którzy często nie mieli specjalnie innej szansy
na uczciwą pracę, biedni, mając na utrzymaniu rodziny, wolą zbierać
śmiecie niż kraść lub się prostytuować.
Ale
pojawia się moje pierwsze pytanie - czemu akurat wybrano tych kilkoro,
bo przecież nawet w filmie bohaterów opowiadających o swym życiu jest
więcej, ale nie wszyscy zostali zaproszeni do projektu. Muniz robi tym
wybranym pozowane portrety - same zdjęcia są ciekawe, ale to dopiero
okazuje się, że początek jego zamysłu. Następnie w olbrzymim studiu
projekt wyświetlany jest na podłogę, a potem wypełniany na posadzce...
odpadkami. Właśnie tymi materiałami, które na co dzień segregują nasi
bohaterowie. Sami pracują przy układaniu tych obrazów, a potem mogą
podziwiać efekt końcowy. Dopiero taki obraz jest ponownie fotografowany i
trafia na wystawę czy aukcję. Z dochodów ze sprzedaży tych prac Muniz
zadeklarował wsparcie różnych projektów dla tego środowiska. Nie dostali
tego jednak do ręki, aby zmienić swoje życie - finansował raczej
projekty dla społeczności, czyli a to świetlicę, komputery, przekazał
dotację na związki zawodowe. Można by się zastanawiać czy dostali do
ręki wędkę, czy rybę? Obudzono w nich nadzieję, pokazano, że mogą marzyć
o lepszym życiu, o wyrwaniu się z wysypiska, ale jak widzimy na końcu
nie wszystkich dalsze losy były pozytywne. No i fajnie, że zrobiono o
nich film, że mówi się o tym jaką pracę wykonują, jak są pogardzani. Ale
nie mogę się oprzeć wrażeniu, że więcej w tym filmie było samego
Muniza, który przy okazji świetnie się promuje i będzie zarabiał na
swoich dziełach jeszcze więcej.
Robi
wrażenie informacja iż artysta spędził nad realizacja projektu aż 3
lata, ale prawdę mówiąc gdy zaczniemy myśleć o tym co się dzięki temu
zmieniło w życiu tych ludzi i ilu ich było, to jakoś przychodzi do głowy
taka refleksja, że można było więcej, inaczej, bez takiego skupienia
się na samym sobie.
Film Lucy Walker porusza, świetne są te kawałki pokazujące na rodzące się zaufanie między nimi, ale mam jakiś żal, że po krótkiej niczym spadające gwiazda chwili gdy wrzucono naszych bohaterów w świat, którego nigdy nie zakosztowali, potem pozostawiono ich samym sobie.
Film Lucy Walker porusza, świetne są te kawałki pokazujące na rodzące się zaufanie między nimi, ale mam jakiś żal, że po krótkiej niczym spadające gwiazda chwili gdy wrzucono naszych bohaterów w świat, którego nigdy nie zakosztowali, potem pozostawiono ich samym sobie.
Też miałem wrażenie, że do biednych ludzi z brazylijskiego wysypiska przyjeżdża gość, którego zna cały świat. Chce im pomóc, na chwilę zapala w nich ogień, że mogą być wielcy, uczestniczą w dziele, które zmieni ich życie na lepsze. Przez, jak piszesz, 3 lata pozwala im myśleć, że wyzwolą się ze smrodu odpadków, że zamieszkają gdzieś indziej, staną się innymi ludźmi... Zabierając ich (nie pamiętam czy wszystkich czy tylko kilkoro z nich) na wernisaż jeszcze bardziej podkreśla jak są dla niego ważni, jak wielkie nadzieje wiąże z ich przyszłością. I nagle zostają porzuceni, zostawieni sami sobie... Historia raczej smutna - używając terminologii komunistycznej można powiedzieć, że pokazano jak bezwzględny kapitalista czerpie zyski wykorzystując pracowników fizycznych.
OdpowiedzUsuńano właśnie - nie bardzo mogłem się odnaleźć w tych wszystkich recenzjach mówiących o tym jak to wielkiej rzeczy dokonał Muniz, jak przemienił ich życie. Ja w głowie miałem zupełnie inne refleksje
Usuń