Prawdę mówiąc trochę zaskoczył mnie ten film. Życiorys Howarda Marksa - chłopaka pochodzącego z małego miasteczka w Walii, absolwenta Oxfordu, a potem przemytnika narkotyków na dużą skalę (podobno w pewnym momencie przez jego ręce przechodziło 10% produkcji haszyszu) rzeczywiście nadaje się na to by pokazać ja na ekranie, ale twórcy chyba trochę za bardzo nie wiedzieli czy potraktować temat poważnie czy na luzie. Scenariusz powstawał o autobiografię, która podobno na zachodzie jest dość popularna, a sama postać Marksa jest tam traktowana jako jedna z ikon lat 60-tych. Czym zyskał sobie taką popularność? Może tym iż złapany kilkukrotnie na przemycie narkotyków wymigał się od wyroku wykorzystując dziwne znajomości i ośmieszając prawo. Facet, który nigdy nie uważał, że to co robi jest przestępstwem, jawnie pali trawę mimo zakazów i w wywiadach podkreśla, że on tylko chce dać ludziom prawo wyboru, na pewno musiał grać nieźle na nerwach konserwatystom i wszystkim organom ścigania. Komediowo jest od scen pierwszego kontaktu z narkotykami, funkcjonowania na haju i sytuacji gdy tylko jakiś fart pomaga mu wyjść cało z różnych kłopotów, dramatycznie zaczyna się dopiero od połowy filmu, gdy powoli dociera do niego, że jednak szczęście nie będzie mu zawsze sprzyjać i że prawo depcze mu już po piętach. Konsekwencje go przerażają. Ale nawet chęć ochrony rodziny, groźba długiego wyroku w więzieniu nie zatrzyma go na długo. To już nawet nie kwestia handlu - on sam nie bardzo potrafi wyobrazić sobie już życia bez towaru. Skąd brać kasę na narkotyki - najszybciej właśnie kupić więcej i handlować. I tak to się kręci. A całą ideologię o tym jakie to szczęście, prawo do wyboru, swoboda, wyzwolenie, haj, walka z obłudą, sprzeciw wobec głupiego prawa, dostarczanie ludziom czegoś cudownego i bezpiecznego itd. dorabia się później żeby nie traktowano nas jako pazernych mafiosów.
Sam interes pokazany został dość fragmentarycznie (może żeby zbyt wiele nie zdradzać?) - widzimy głównie telefony do Afganistanu, czy Pakistanu, jakieś samoloty, przejazd przez granice, a potem już tylko kasę. Zresztą sporo tu przerysowań, więc zamiast na serio coraz bardziej to trąci farsą. Nie widać też żadnych uzależnionych, żadnego handlu, żadnych nieszczęść, bo i po co - obrazek by nam zepsuły - mamy widzieć "użytkowników" tylko w garniturkach, na imprezach, czy w willi nad basenem.
Obejrzałem z ciekawością. Nieźle zagrał Rhys Ifans, rozbawił mnie współpracujący z głównym bohaterem jeden z przywódców IRA, szalony James McCann (David Thewlis). Wątek ze współpracą z MI-6 i wodzenie za nos sądów ciekawy, ale można go było pewnie lepiej i dłużej rozegrać. Całość - można zobaczyć, ale jednak trochę temat zmarnowany. Taką postać na pewno można pokazać głębiej - w końcu to nie tylko wyluzowany hipis i fartowny kretyn, ale i facet, który zbudował imperium i potrafił przez wiele lat wodzić za nos różne służby. Nadal fenomen tego gościa pozostanie dla nas nie wyjaśniony do końca.
No i zbyt wiele moim zdaniem powtarzanych tu cudownych wizji narkotykowych i wmawiania jak to fajnie odlecieć (bez konsekwencji nawet jak wylecisz autem z drogi).
No i zbyt wiele moim zdaniem powtarzanych tu cudownych wizji narkotykowych i wmawiania jak to fajnie odlecieć (bez konsekwencji nawet jak wylecisz autem z drogi).
Nie wiem czemu, ale jeżeli w filmie widzę hipisa to nie mogę się oderwać od ekranu i z dziwną fascynacją śledzę jego poczynania ;)
OdpowiedzUsuńci ludzie i te czasu mają w sobie coś fascynującego...
Usuń