środa, 7 grudnia 2011

Wszystko co kocham, czyli no future?

Gdy myślałem o tytule tej notki i skojarzeniach z tym filmem, miałem ochotę napisać: romantycy i kombatanci. Bo trochę taki mieszany charakter tej historii daje się wyczuć - z jednej strony pierwsze uczucia, marzenia, z drugiej strony oprawione jest to takim sosem "zaangażowania", że wydaje się zabawne. Wiadomo, że trudne czasy, przełomowe wydarzenia sprawiają, że dla młodych, którzy wtedy żyją to czas podwójnie ważny - stawia przed nimi jakieś trudne sytuacje, wybory. Ale czy młodzi ludzie (poza nielicznymi wyjątkami) są autentyczni gdy podkreślają np. swój wkład w walkę z ustrojem? Jak dla mnie to raczej naiwne i dość dziecinne choć pewnie dla nich są to jakieś ważne emocje i być może reżyser postanowił też o nich opowiedzieć.
"Wszystko, co kocham" to na pewno film, który będzie zupełnie odbierany przez pokolenie, o którym opowiada (czyli dzisiejsi 50-latkowie), inaczej młodsi (tak jak ja), ale pamiętający trochę tamte czasy, a jeszcze inaczej ci, którzy rodzili się już po roku 1981. Ta data nie jest jakąś najważniejszą granicą, pewnie większe różnice w patrzeniu na różne sprawy daje rok 1989, ale pamiętanie tego co się wtedy działo, na pewno pomaga trochę w odbiorze tego filmu.
Jest to więc sentymentalny powrót do wspomnień - co się wtedy przeżywało, co czuło, jakie emocje temu towarzyszyły. Wszelkie smaczki "historyczne", czyli poczucie zagrożenia, czołgi, warty przed domami wojskowych, koncert jak manifestacja, czy wyraźny podział na normalnych (czyli tych, którzy byli za Solidarnością) i świnie, są moim zdaniem trochę zbyt uproszczone i schematyczne - nie oddają na pewno w 100% rzeczywistości, a jedynie jakiś subiektywny i trochę spłaszczony obraz. Może trochę bardziej warto by było zadbać o pokazanie nie tylko tego co na pokaz, ale dylematów ludzi, lawirowania między tym co trzeba mówić, a co się myśli?
Ale nie ma się co czepiać. Tak mało jest filmów robionych z perspektywy młodych ludzi (nawet gdy mają oni dziś po 50 lat), że trzeba się cieszyć z każdego. Bo ten nie jest zły. Opowieść o dojrzewaniu, o próbach buntu (chłopaki mają kapelę punkową o nazwie WCK), o miłości, odpowiedzialności, czy po prostu zabawie. Gdy ma się 18 czy 19 lat robi się różne dziwne rzeczy - nie zawsze mądre, nie zawsze dojrzałe, ale chce się mieć do tego prawo, nawet prawo do błędów.
Młodzi ludzie, bohaterowie tego filmu (całkiem fajne role Mateusza Kościukiewicza (Janek) i Jakuba Gierszała (Kazik)) tak naprawdę są bardzo zwyczajni - mają rodziców, z którymi próbuję się dogadać, problemy w szkole, jakieś plany na przyszłość. Może ta ich normalność tak się nam wszystkim podoba? Nie są wielkimi bohaterami, a ich działania są często wynikiem przypadku i emocji niż jakichś wielkich uniesień (np. patriotycznych). Chcą być sobą i marzą w wolności, w czasach gdy tej wolności brakuje. Stąd też to hasło w tytule notki - to mocno uderzało, że zarówno młodzi, jak i ich rodzice często powtarzali, że w tym kraju nie ma przyszłości. Niektórzy wyjeżdżali, ale z bólem, bo jednak czuli, że tu są ich korzenie. Czy teraz postawy ludzi są inne, czy zmieniły się wartości jakimi kierują się młodzi ludzie?
Trochę brakowało mi w tym filmie więcej muzyki z tamtych lat (choćby i punkrocka), ale muszę przyznać, że w warstwie muzycznej (m.in. Daniel Bloom i Michał Englert) i wizualnej oglądało się go bardzo dobrze. Czy rzeczywistość lat 80-tych nie jest zbyt piękna? Przecież to jest widziane z pesrpektywy wspomnień czasu gdy reżyser był młody (sile wątki autobiograficzne, do których się przyznał), a wtedy wszystko wygląda lepiej :)   
Reżyser i scenarzysta, czyli Jacek Borcuch zafundował nam na pewno film odróżniający się od obrazów polskich z ostatnich lat. To na pewno dobrze. Ale coś mi jednak w tej historii trochę nie leży, sam nie wiem co bardziej. Szkoda zakończenia, które przecież aż kusi by pociągnąć, szkoda zbyt wielu rzeczy schematycznych wrzuconych by pokazać "okropność systemu"... Czegoś mi zabrakło. Ale może to tylko dlatego, że jednak nie jestem z tego samego pokolenia i na różne rzeczy patrzę trochę inaczej...
Na pewno warto zobaczyć. Jeżeli ma się 40+ i wtedy chodziło się do szkoły średniej, słuchało "młodzieżowej" muzyki, to nawet powiedziałbym obowiązkowo.
trailer ale widziałem, że na youtube nawet całość jest wrzucona (tyle, że w kiepskiej jakości), ale można go zobaczyć legalnie na platformie iplex.pl ...

3 komentarze:

  1. Ciekawy się wydaje,może obejrzę;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie chodzę do kina na nasze krajowe produkcje, ale na ten poszłam (kilka lat temu on chyba był) Byłam zaskoczona jak mi się podobało i nie miałam uczucia, że coś mi zabrakło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miravelle - warto! dużo lepszy niż rózne rzeczy, które dotąd robiono o młodych ludziach w Polsce.
    Sara Deever - w tym filmie na pewno jest spory potencjał, to że dla mnie trochę czegoś zabrakło (mogłoby być lepiej) nei znaczy, że komuś innemu nie może się spodobać. Z krajowych produkcji teraz chyba wart polecenie Wymyk i film Kędzierzawskiej...

    OdpowiedzUsuń