Nigdy dotąd nie robiłem tego, by pisać o książkach ponownie, tym razem jednak robię wyjątek. Witold Szabłowski napisał kilka lat książkę ważną i mądrą, zbierając różne świadectwa o tych, którzy ratowali innym ludziom życie. O Wołyniu najczęściej mówiło się skupiając na okrucieństwach, na cierpieniu. On również o tym w "Sprawiedliwych zdrajcach" napisał, bo nie pomija nic z prawdy o tamtych wydarzeniach. Zbierając opowieści ocalałych pokazywał nam jednak zupełnie inny wymiar tego co tak często nazywane jest po prostu ludobójstwem, mordem dokonanym z premedytacją. Udowadniał, że to nie naród jest winien, a konkretni ludzie, uwiedzeni jakimiś hasłami, może chęcią odwetu na lata poniżania. W tym samem narodzie bowiem znaleźli się ludzie, którzy potrafili ostrzec, dać schronienie, nakarmić, po prostu uratować życie. Mimo, że taki czyn był traktowany przez ich rodaków jako zdrada i groziła im za to śmierć. Robili to, bo uważali że tak trzeba. Nie tylko ze względu na to, że tyle lat byli sąsiadami, że się znali, choć pewnie i to było niejednokrotnie powodem tego, że nie chcieli się przyłączyć do mordowania Polaków w imię oczyszczenia kraju i zapewnienia sobie niepodległości. Po prostu dlatego, że rozumieli, że zabijanie jest złe. Niezależnie na kogo podnosi się rękę. Tyle przecież doświadczyli zła z rąk komunistów a potem Niemców, tyle śmierci widzieli, dlaczego więc jeszcze dokładać cierpienia innym...
I oto ta ważna i mądra książka ukazuje się ponownie, uzupełniona o dalsze losy niektórych postaci, w tym Pani Szury, której portret zdobi okładkę. We wstępie do tych historii ukazuje się też kilka ważnych rozmów m.in. z Grzegorzem Motyką nt. Stepana Bandery, którego postać tak bardzo dzieli nasze narody, z Agnieszką Deją, wnuczką Wołyniaków pomagającą uchodźcom z Ukrainy na Dworcu Zachodnim w Warszawie oraz z Leonem Popkiem o ekshumacjach prowadzonych na Wołyniu.
Wojna zbliżyła nasze kraje, może drgnęło również coś minimalnie w temacie upamiętnienia ofiar mordów, czy porozumienia w sprawie języka jakim mówi się o Wołyniu. Ofiary padły z jednej i z drugiej strony, choć trudno akcje odwetowe traktować na równi ze skalą zaplanowanych i inspirowanych przez UPA działań, mających na celu wymordowanie wszystkich Polaków. Szabłowski zadaje więc pytania i szuka odpowiedzi na trudne pytania o przeszłość, ale i o przyszłość. Czy rozumiemy przyczyny tego co się wydarzyło? Czemu Ukraińcy nie chcą o rzezi wołyńskiej rozmawiać, tak różnie na to patrzą? Czy jest możliwe pojednanie?
I najważniejsze - co zrobić byśmy nie tracili tej wrażliwości i empatii, która towarzyszyła nam w pierwszych miesiącach wojny, nie poddawali się językowi nienawiści i niechęci, którego fala przybiera - że niby Ukraińcy są dla nas zagrożeniem, że nic nie wnoszą, że wciąż są Polakożercami i dlatego tak gloryfikują ludzi, których my postrzegamy jako morderców. Nie dajmy się temu. Nie wymazując nic z pamięci o tym co nas dzieli, otwórzmy się na pojednanie, byśmy mogli żyć obok siebie w przyjaźni. Pamięć o tych, którzy ratowali życie innym, niezależnie od narodowości, może nam w tym pomóc. Choć nieliczni, są znakiem nadziei.
Ponownie dziękuję za ten tytuł. Poruszający, chwilami dość bolesny, ale i pokazujący, że w najgorszych ciemnościach są ludzie, którzy nie tracą serca. Czy jednostronny? W mojej ocenie właśnie nie. Szabłowski po prostu próbuje opowiedzieć coś więcej niż sucha relacja faktów i rozdrapywanie ran. Zresztą nie rozumiem zarzutu o "polityczną poprawność" czy manipulację historii, jeżeli trudno tu wskazać jakiekolwiek zakłamanie. A każdy kto pozna konkretnych ludzi, porozmawia z nimi, otworzy się na ich historie, przestanie przyklejać tak łatwo łatki "oni" i "my", wydawać opinie i osądzać.
Książka wydana własnym sumptem, autor specjalnie założył wydawnictwo nazwane tak jak jego profil na FB Notatnik Reportera. Odważnie? Owszem. I dlatego tym razem bez wahania i nie szukając "okazji" wyciągnąłem kasę z portfela.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz