Po dzisiejszym seansie pierwszej części Nimfomanki, widzę że coraz więcej mi się zbiera takich rzeczy, o których strasznie ciężko później pisać. Tu już nie chodzi o przekraczanie jakichś granic, obalanie tabu, wprowadzanie tematów, które są czymś trudnym czy kontrowersyjnym. Chodzi raczej o pewną wrażliwość, o sposób nazywania różnych rzeczy, pokazywania ich. Pokazywanie na dwóch biegunach zakłamania, milczenia, a na drugim otwartości, tolerancji coraz częściej okazuje się wytrychem do tego, by wmówić nam, że wszystko co kontrowersyjne jest bardziej wartościowe. Nie podoba się, budzi niesmak, zdegustowanie, nie rozumiesz po co - znaczy nie znasz się, bo ma się podobać i koniec.
Wpadamy naprawdę w jakąś schizofrenię po tym względem.
Ale cóż - o Nimfomance jeszcze napiszę, czekam na pokaz drugiej części (która podobno mocniejsza). Ale by zmierzyć się trochę z trudniejszymi notkami rozpoczynam trzydniowy maraton.
Na początek chyba najbardziej wstrząsająca dla mnie lektura ostatnich lat (nie tylko roku). I w tym przypadku wcale nie dziwią mnie ani zachwyty krytyków, ani też nazywanie tego skandalem, czy pornografią. Łaskawe Littella to powieść cholernie ciekawa, poruszająca, ale też miejscami tak obrzydliwa, że człowiek nie ma ochoty na dalszą lekturę.
Narratorem powieści i jej głównym bohaterem jest dr Maximilian Aue - prawnik, filozof kochający sztukę i jednocześnie robiący karierę w SS, funkcjonariusz NSDAP. Cała książka to jego wspomnienia z drugiej wojny światowej - kierowany rozkazami swych przełożonych stał się naocznym świadkiem wielu ważnych wydarzeń, które teraz, z perspektywy czasu wspomina. Nie jest to ani spowiedź, ani żaden rachunek sumienia, bo nie czujemy w nim poczucia winy ani odpowiedzialności. On sam postrzega się jedynie jako świadka, nigdy sprawcę zdarzeń - jest obserwatorem i jak sam siebie postrzega również ofiarą okrutnego biegu zdarzeń, tego szaleństwa, które wymknęło się spod kontroli.
I to jest pierwszy niesamowity i poruszający jak cholera aspekt tej powieści. Podejście głównego bohatera i jak on sam twierdzi "wielu uczciwych Niemców" do kwestii "likwidacji problemów" na podbitych ziemiach (czyli psychicznie chorych, Żydów, Cyganów, Polaków, komunistów itd.) jest chłodne, precyzyjne jak brzytwa i "racjonalne". Problem trzeba rozwiązać i robi się to w sposób planowany, w rękawiczkach i bez emocji. To nie masowe rozstrzeliwanie jest tu kłopotem, ale to by odbywało się jak najszybciej, w porządku i z możliwością zacierania śladów. Trupy do rowów warstwami, jednak kula na człowieka, potem cieniutka warstwa ziemi i kontynuujemy. Zadanie do wykonania. Racjonalność w cenie. Np. gazowanie spalinami w ciężarówce, którą przewozisz ludzi (tylko skąd tyle ciężarówek?). Statystyka. Wydajność. Sprawozdawczość. Wynik. Jesteśmy przecież porządnymi ludźmi i brzydzimy się niepotrzebną przemocą, okrucieństwem, tym mogą cieszyć się tylko jacyś chorzy psychicznie degeneraci. Po co krzyk, rozpacz, hałas. To trzeba ograniczyć do minimum.
Aż ciężko się o tym pisze, a co dopiero gdy się to czyta. Littell pisze posługując się obrazami, które być może już znamy z literatury czy filmu, ale tu porażają jeszcze bardziej w zestawieniu z tym chłodnym spokojnym tonem jakim to jest opowiadane. Jeden czy drugi oficer ma koszmary, załamał się, Wermacht odmawia wykonywania rozkazów, ale to po prostu jakieś nic nie znaczące drobiazgi - machina musi działać i z tym nikt nie chce dyskutować, nie podważa sensu ani konieczności takich działań. Nawet sam bohater mimo, że sam nie brudzi sobie zwykle rąk i uważa się za humanistę, żal może odczuwać przy śmierci żydowskiego chłopca, który im przygrywał do kolacji (bo śmierć była jak twierdzi niepotrzebna), ale tysiące innych anonimowych ofiar to dla niego tylko papier. Np. specjalna narada ze ściąganymi naukowcami z Berlina, która miała zdecydować czy uznać jakieś plemię kaukaskie za Żydów, byłaby zabawna, gdybyśmy nie zdawali sobie sprawy, jakie będą konsekwencje takiej decyzji. Albo zastanawianie się w obliczu śmierci głodowej czy mięso Słowianina nie zaszkodzi wrażliwemu żołądkowi niemieckiemu...
Aue wchodzi wraz z armią na tereny Związku Radzieckiego i ziemie przez nich okupowane, potem uczestniczy w oblężeniu Stalingradu (choć już wtedy to raczej Niemcy wydają się oblężeni), wraca do Berlina jako bohater i dostaje nowe zadanie - jego zespół próbuje wypracować koncepcję lepszego "wykorzystania" Żydów, czyli szybszego likwidowania w obozach koncentracyjnych słabszych jednostek i jak najlepszego wykorzystania siły roboczej tych zdrowszych. W obliczu odwrócenia się kart na froncie wojny nawet "skażone" rasowo jednostki miały służyć ratowaniu potęgi Rzeszy. Trudno w kilku zdaniach, czy nawet akapitach oddać to wszystko co jest zawarte w tej książce - 5 lat wojny, jej okrucieństwa, absurdu, okropności, ale widzianych właśnie oczyma przekonanego do sprawy i wierzącego w Hitlera Niemca. To po prostu trzeba przeczytać. Ponad 1000 stron lektury nie łatwej, nie przyjemnej, wstrząsającej. Te analizy wielkości Rzeszy, powinności dobrego syna narodu, wykładnie teorii narodowego socjalizmu, porównywanie ich z polityką innych krajów, to wejście w sposób myślenia Niemców, opisywanie jak rodził się i jak był realizowany plan eksterminacji - to wszystko poraża, ale trzeba przyznać iż czasem trudno uwierzyć, że to wszystko fikcja literacka. Littell pisze tak, że można by to wziąć za autentyczne wspomnienia z czasów drugiej wojny światowej - pokazanie mentalności, sposobu myślenia i funkcjonowania zaiste genialne.
I w tej warstwie uznałbym tą powieść za wielką.
Ale jest jeszcze druga warstwa. Nie mniej ważna i budująca tą powieść. To świat psychiki głównego bohatera, jego przeszłość, jego sposób na radzenie sobie z problemami, jego lęki i pragnienia. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale Aue moim zdaniem wciąż balansuje na cienkiej granicy szaleństwa, tłumi w sobie różne żądze, problemy, a gdy raz na jakiś czas daje im ujście wybuchając one gwałtownie, nie przynosząc najczęściej ukojenia. Od zatracania się w pracy, w pijaństwie, obżarstwie, kopulacji, po stronienie od innych ludzi, rozchwianie emocjonalne, chodzenie jak lunatyk, pogrążanie się w depresji, rozmyślaniu o śmierci. Nie jest dla mnie jakimś szokiem fakt, że Aue jest homoseksualistą, ale raczej to jak desperacko zatraca się w różne luźne przygody, jak jego życie jest puste. Opisy różnych scen, jego fantazji i chwil zaspokajania samego siebie w samotności, są chwilami tak chore, że chyba nawet amatorów literatury erotycznej by zniesmaczyły. Jakaś obsesja na punkcie wydalania, obrazowe obsceniczne opisy, kazirodztwo - to wszystko naprawdę może budzić pytania czy te wszystkie obrzydliwości były konieczne i czemu mają służyć. Naprawdę przy niektórych fragmentach miałem poważnie dość.
Im dalej w książkę, tym więcej było właśnie tego "życia prywatnego", czy też różnych fantazji bohatera (coraz bardziej zacierały się też granice między snem i jawą), a mi czytało się coraz trudniej. Rozumiem, że im bliżej końca wojny rozsypywał się cały jego świat zewnętrzny i również ten wewnętrzny poddał się wszechogarniającemu szaleństwu.
Dodajmy do tego, że te ponad 1000 stron to nieustanny słowotok, w dodatku pełen nazewnictwa wojskowego (stopnie, nazwiska, jednostki) - nie ma tu miejsca na dialogi, na chwilę wytchnienia.
Słuchaj. Czytaj. Sam rozsądzisz czy było warto.
Nie dziwcie się tylko, że książkę z biblioteki trzymałem ponad 3 miesiące...
Nie dziwcie się tylko, że książkę z biblioteki trzymałem ponad 3 miesiące...
I chyba nie chcę więcej Wam pisać. Kto się da namówić (ja się zbierałem chyba trzy lata na to dzieło) ten sam się przekona, do której opinii o książce jest mu bliżej. Perwersyjna prowokacja, grafomania i pornografia zbrodni, czy może jednak wielka literatura, monumentalne dzieło w duchu powieści Manna.
Zainteresowanych odsyłam też na stronę powieści: www.maxaue.pl
Bez wątpienia grafomania i nie tyle co "perwersyjna prowokacja" i "pornografia zbrodni" co zawierająca sceny perwersyjnej pornografii na domiar złego wykorzystująca pomysły innych. Szkoda czasu - ale o tym człowiek dowiaduje się po przeczytaniu :-)
OdpowiedzUsuńja rozczarowany nie byłem, ale rzeczywiście nie nazwałbym tego arcydziełem. Mieli pomysł na marketing.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że najlepsza część, to tak która rozgrywa się we Lwowie (bo to chyba był Lwów jeśli się nie mylę), marketing - fakt, był wzorcowy ale to i tak nie tłumaczy dlaczego Littell dostał nagrodę Goncourtów :-)
UsuńNie doczytałam, chociaż tak gorący miałam zamiar, że aż książkę kupiłam. teraz patrzy na mnie z półki taka czerwona i nabzdyczona.
OdpowiedzUsuńGłośno było o książce, dlatego wpisałam na listę. Skreślam, bo mnie skutecznie zniechęciłeś. W samą porę;)
OdpowiedzUsuńChyba ciężko się pisze o wielu książkach. Nie wiem czy czytałeś książkę Anny Bart "SEKSwirówka"? Jest przede wszystkim poruszająca. To chyba najlepsze słowo na oddanie tego, co się czuje, gdy jest ona przez nas czytana. Nie ma chyba lepszego słowa, które oddałoby prawdę o tej powieści. Bo zaczynasz czytać o normalnej dziewczynie, która szuka pracy. A ta jaką znajduje w normach społecznych dość luźno się mieści. Dziewczyna trafia od jednego do drugiego, z miejsca na miejsce. Zarabia, usamodzielnia się. Ale za jaką cenę?
OdpowiedzUsuńPowieść napisana na faktach, powieść w której zmienione są tylko nazwiska. O seksie, ale bez erotyzmu. Jest naturalizm zbliżeń i czysta prawda. Podana bez zbytniego owijania w bawełnę. Tak było, tak to wygląda, tak to jest – przelane na papier. Wciągająca historia, obok której nie da się przejść obojętnie. Ale właśnie – ciężko o niej pisać.
nie znam tego tytułu, jak będę miał okazję zerknę do tego.
UsuńZ takimi tematami to trochę jest tak, że ludzie spodziewają się podniecenie, kontrowersji, ale w stężonej dawce i im bliżej realizmu to staje się po prostu żenujące i mało smaczne (patrz Nimfomanka)
Chyba racja, ale akurat ten tytuł mogę polecić. Może nie do końca jest to "smaczne", ale ten realizm scen ma swój smak i przede wszystkim - swój cel:)
Usuń