Wiosna Filmów trwa, mogę więc z przyjemnością opisać Wam kolejną trójkę, jaką udało się obejrzeć. Dwa z tych filmów chyba już niedługo w kinach studyjnych, nie wiem natomiast zbyt wiele o trzecim, który zresztą wzbudził moje największe emocje. Organizatorzy festiwalu zrobili cały blok filmów z Rosji, ale wybierając te bardziej niepokorne, te które nie mają łatwej drogi na ekrany, bo nie podobają się władzy.
I taki filmem jest "Dureń". Cholernie mocna rzecz i warta polecenia. Zresztą na ostatnim festiwalu Sputnik też zdobył on chyba najwięcej głosów widzów. Czuć w nim szczerość i odwagę i nawet jeżeli uznamy, że obraz jest przerysowany (przypomina on przez zalewaniem widza brudem i rzeczami nieprzyjemnymi to co robi u nas Smarzowski), to i tak czujemy ciary na plecach.
Nie widziałem jeszcze niestety "Lewiatana", ale wkrótce może się uda, będę mógł wtedy oba obrazy porównać i zastanowić się, który jest lepszy. Na pewno łączy je wizja kraju daleka od propagandy jaką rozsyła w świat ekipa Putina - wszystko dobrze, zero kryzysu, cały naród szczęśliwy i kocha swoich przywódców, zgadzając się z każdą ich decyzją. Co jest bliższe prawdy? Jurij Bykow, który wyreżyserował "Durnia" (oryginalny tytuł to Durak, więc u nas dystrybutor może nazwać go po prostu Głupiec), pewnie zbiera cięgi za "zohydzanie swojej ojczyzny, pokazywanie jedynie samych degeneratów i łapówkarzy". Nich widz powie komu wierzy...
Bezkompromisowa opowieść o człowieku, który wbrew wszystkim nie chciał przymknąć oczu na zło, wciąż wierząc, że dobro i zdrowy rozsądek musi zwyciężyć. Prosty hydraulik, widząc zagrożenie budowlane w budynku komunalnym, który zamieszkują głównie ludzie z tzw. marginesu, postanawia postawić na nogi wszystkie służby i władze miasta, uważając to nie tylko za swój obowiązek służbowy, ale i moralny. Idzie na wojnę z systemem, z władzą, nie słuchając tych, którzy "znają życie lepiej" i mówią mu żeby się nie odzywał. W końcu jeżeli dochodziło do zaniedbań, malwersacji budżetu przeznaczonego na remonty, to nikt się do tego nie będzie chciał przyznać, nawet jeżeli stawką ma być życie 800 ludzi.
Surowe, depresyjne, bo przecież nie lubimy gdy udowadnia nam się, że nic nie ma sensu, ale będę namawiał wszystkich do oglądania. Może gdyby nie strach i ludzka głupota, bohater nie byłby w swojej walce sam...
Gruziński obraz "Randki w ciemno" to propozycja zupełnie innego ciężaru. Słodko-gorzka historia dwóch dorosłych facetów, starych kawalerów, którzy tęsknią za odmianą, ale są strasznie nieporadni w swoich poszukiwaniach, bawi i jednocześnie wzbudza refleksję. Każdy z nich nie jest przecież niezaradny - mają pracę, zarabiają, ale jednocześnie nie potrafią ułożyć sobie zupełnie samodzielnego życia. Mieszkanie z rodzicami, obiadki mamusi, pranie, prasowanie - to wszystko jest takie wygodne.
Po początkowym epizodzie, gdy poznajemy obu przyjaciół, historia skupia się tylko na Sandro i robi się lekko absurdalna. Mężczyzna daje się unieść wydarzeniom, które go kompletnie przerastają i zamiast trzymać się dziewczyny, która wpadła mu w oko, da się wepchnąć w ślub z zupełnie inną. Widać tak już z nim jest, że to inni muszą decydować o jego losie, bo sam nie bardzo potrafi podejmować decyzje...
Chwilami jest zabawnie, ale to nawet nie humor najbardziej może przykuć naszą uwagę, a raczej pewna egzotyka - obserwowanie codziennego życia i problemów Gruzinów, relacji jakie utrzymują się tam między pokoleniami (a więzi nie są tak porozrywane jak u nas). Ludzie na całym świecie zmagają się z samotnością, szukają miłości i lubimy takie historie oglądać. Mamy więc kolejną i to wcale nie banalną.
Niemiecki film "Druga strona muru" trochę mnie zaskoczył. Wciąż meandruje pomiędzy dramatem, a thrillerem, nie mogąc zdecydować się ani na jedno, ani na drugie i w dodatku sprawia wrażenie trochę urwanego. Zainteresował mnie w nim jednak portret głównej bohaterki - kobiety, która w latach 70 postanawia opuścić wraz z synem NRD i rozpocząć nowe życia po zachodniej stronie muru. Obóz dla uchodźców, przesłuchania, papierologia, problemy z adaptacją, z uzyskaniem pracy - jednym słowem nic nie jest tak słodkie jak by się chciało. Nie zrobiła tego ze względów politycznych, ekonomicznych, a więc paradoksalnie ma trudniej niż ci, którzy musieli wyjechać. Ona nie musiała, tą rzeczywistość tym trudniej jej zaakceptować, zrozumieć, przeszłość wydaje się ją ścigać i nie pozwala na uzyskanie jakiegoś spokoju.
Fajnie pokazana relacja z synem i trochę inny obraz tamtych czasów - to na pewno na plus. I jako dodatkowy miły dla nas smaczek - jedna z głównych ról grana jest przez naszą rodaczkę Anię Antonowicz, która w Niemczech jest bardzo popularna.
Film już od tego piątku w kinach.
I taki filmem jest "Dureń". Cholernie mocna rzecz i warta polecenia. Zresztą na ostatnim festiwalu Sputnik też zdobył on chyba najwięcej głosów widzów. Czuć w nim szczerość i odwagę i nawet jeżeli uznamy, że obraz jest przerysowany (przypomina on przez zalewaniem widza brudem i rzeczami nieprzyjemnymi to co robi u nas Smarzowski), to i tak czujemy ciary na plecach.
Nie widziałem jeszcze niestety "Lewiatana", ale wkrótce może się uda, będę mógł wtedy oba obrazy porównać i zastanowić się, który jest lepszy. Na pewno łączy je wizja kraju daleka od propagandy jaką rozsyła w świat ekipa Putina - wszystko dobrze, zero kryzysu, cały naród szczęśliwy i kocha swoich przywódców, zgadzając się z każdą ich decyzją. Co jest bliższe prawdy? Jurij Bykow, który wyreżyserował "Durnia" (oryginalny tytuł to Durak, więc u nas dystrybutor może nazwać go po prostu Głupiec), pewnie zbiera cięgi za "zohydzanie swojej ojczyzny, pokazywanie jedynie samych degeneratów i łapówkarzy". Nich widz powie komu wierzy...
Bezkompromisowa opowieść o człowieku, który wbrew wszystkim nie chciał przymknąć oczu na zło, wciąż wierząc, że dobro i zdrowy rozsądek musi zwyciężyć. Prosty hydraulik, widząc zagrożenie budowlane w budynku komunalnym, który zamieszkują głównie ludzie z tzw. marginesu, postanawia postawić na nogi wszystkie służby i władze miasta, uważając to nie tylko za swój obowiązek służbowy, ale i moralny. Idzie na wojnę z systemem, z władzą, nie słuchając tych, którzy "znają życie lepiej" i mówią mu żeby się nie odzywał. W końcu jeżeli dochodziło do zaniedbań, malwersacji budżetu przeznaczonego na remonty, to nikt się do tego nie będzie chciał przyznać, nawet jeżeli stawką ma być życie 800 ludzi.
Surowe, depresyjne, bo przecież nie lubimy gdy udowadnia nam się, że nic nie ma sensu, ale będę namawiał wszystkich do oglądania. Może gdyby nie strach i ludzka głupota, bohater nie byłby w swojej walce sam...
Gruziński obraz "Randki w ciemno" to propozycja zupełnie innego ciężaru. Słodko-gorzka historia dwóch dorosłych facetów, starych kawalerów, którzy tęsknią za odmianą, ale są strasznie nieporadni w swoich poszukiwaniach, bawi i jednocześnie wzbudza refleksję. Każdy z nich nie jest przecież niezaradny - mają pracę, zarabiają, ale jednocześnie nie potrafią ułożyć sobie zupełnie samodzielnego życia. Mieszkanie z rodzicami, obiadki mamusi, pranie, prasowanie - to wszystko jest takie wygodne.
Po początkowym epizodzie, gdy poznajemy obu przyjaciół, historia skupia się tylko na Sandro i robi się lekko absurdalna. Mężczyzna daje się unieść wydarzeniom, które go kompletnie przerastają i zamiast trzymać się dziewczyny, która wpadła mu w oko, da się wepchnąć w ślub z zupełnie inną. Widać tak już z nim jest, że to inni muszą decydować o jego losie, bo sam nie bardzo potrafi podejmować decyzje...
Chwilami jest zabawnie, ale to nawet nie humor najbardziej może przykuć naszą uwagę, a raczej pewna egzotyka - obserwowanie codziennego życia i problemów Gruzinów, relacji jakie utrzymują się tam między pokoleniami (a więzi nie są tak porozrywane jak u nas). Ludzie na całym świecie zmagają się z samotnością, szukają miłości i lubimy takie historie oglądać. Mamy więc kolejną i to wcale nie banalną.
Niemiecki film "Druga strona muru" trochę mnie zaskoczył. Wciąż meandruje pomiędzy dramatem, a thrillerem, nie mogąc zdecydować się ani na jedno, ani na drugie i w dodatku sprawia wrażenie trochę urwanego. Zainteresował mnie w nim jednak portret głównej bohaterki - kobiety, która w latach 70 postanawia opuścić wraz z synem NRD i rozpocząć nowe życia po zachodniej stronie muru. Obóz dla uchodźców, przesłuchania, papierologia, problemy z adaptacją, z uzyskaniem pracy - jednym słowem nic nie jest tak słodkie jak by się chciało. Nie zrobiła tego ze względów politycznych, ekonomicznych, a więc paradoksalnie ma trudniej niż ci, którzy musieli wyjechać. Ona nie musiała, tą rzeczywistość tym trudniej jej zaakceptować, zrozumieć, przeszłość wydaje się ją ścigać i nie pozwala na uzyskanie jakiegoś spokoju.
Fajnie pokazana relacja z synem i trochę inny obraz tamtych czasów - to na pewno na plus. I jako dodatkowy miły dla nas smaczek - jedna z głównych ról grana jest przez naszą rodaczkę Anię Antonowicz, która w Niemczech jest bardzo popularna.
Film już od tego piątku w kinach.
Dzieki za relacje. Robie liste filmów do obejrzenia.
OdpowiedzUsuńbędzie ciąg dalszy! Już wiem, że nie uda mi się zobaczyć wszystkiego co bym chciał, ale parę rzeczy to takie must see dla mnie. Zaskoczeniem z ub roku był "Pan Lhazar" a w tym roku równie ciepłe uczucia wzbudził we mnie libański "Anioł". Aż żal, że część tych filmów pewnie tylko przemknie przez nasze kina
Usuń