sobota, 18 kwietnia 2015

Sándor Márai - Sindbad powraca do domu, czyli wszystkie klimaty, smaki i zapachy Węgier

Po raz kolejny dzięki DKK mam okazję sięgnąć po książkę, która w innym przypadku jeszcze długo by czekała na swoją kolej, bo Sándor Márai jest u mnie na liście w rubryce wielcy, ale trudni i nie wiadomo czy podejdą :) Ano taka szufladka. I teraz już wiem, że częściowo się potwierdza - wielki, niełatwy, ale bardzo smakowity! Przynajmniej ta powieść, pełna zapachów i smaków, wspomnień, śladów Węgier, których już nie ma, choć niepozorna, malutka, dała dużo przyjemności.
Jak można wyczytać w różnych opisach: Sindbad powraca do domu to hołd dla innego Węgra, pisarza, wagabundy i piewcy życia - Gyula Krudy. To właśnie on słynął nie tylko jako literat i przedstawiciel światka artystycznego, ale jako znawca różnych knajp, ich wewnętrznego życia, jako wędrowiec, który kochał życie w jego najmniejszych detalach, próbował je i starał się opisywać. A żył przecież w epoce na pewien sposób przełomowej - upada monarchia austro-węgierska, następują duże zmiany społeczne, obyczajowe... 


Sándor Márai bawi się więc z nami zapraszając do wędrówki po świecie, którego już nie ma, do tego byśmy przez jeden dzień wędrowali po Budapeszcie z jego bohaterem - pisarzem, który szuka natchnienia do napisania kolejnego artykułu (jego pierwowzorem był właśnie Krudy). Ale nawet nie znając powieści tego autora o Sindbadzie i nie mając klucza, który pomógłby w pełni odczytać wszystkie warstwy i sens tego co pisze Márai, też możemy docenić urok tej cienkiej książeczki.

Zdania ciągnące się na pół strony, liczne dygresje, mnogość nazwisk dla nas niestety nieznanych, wchodzenie w strumień myśli bohatera, na pewno nie ułatwiają lektury, zwłaszcza że niewiele tu akcji i dialogu. Ale za jak to jest pięknie napisane! Zachwyca ten poetycki język, rozbudowane porównania, talent do obserwacji, do tego by proste sprawy, detale opisać tak, że czujemy się prawie tak jakbyśmy w tych wszystkich miejscach mogli być i dotykać, próbować tego co tytułowy Sindbad. 

Jest w tym troszkę smutku, jakby nostalgii, ale przede wszystkim jest to pełen miłości hołd dla epoki, dla ludzi, którzy w niej żyli. Łaźnia, knajpy, posiłki, które nie były jedynie zapychaniem brzucha, ale ucztą dla wszystkich zmysłów, place, uliczki, parki, brzegi rzeki... Wsiadajcie wraz z Sindbadem do dorożki i ruszcie na tę wyprawę trwającą cały dzień i prawie całą noc.



3 komentarze:

  1. Uwielbiam Maraia. Polecam Ci "Zar", jesli jeszcze nie czytales. A te wspomnienia Maraia w "Wyznaniach patrycjusza"... "Sindbada" nie znam, ale czytajac Twoja recenzje widzialam Roberta Maklowicza w akcji, ha ha. Dopisuje te pozycje na liste lektur niezbednych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. postaram się w tym roku jeszcze po coś Maraia sięgnąć, pewnie własnie Żar na początek

      Usuń
  2. To może być coś dla mnie. Poszukam i przeczytam.Dzięki :)

    OdpowiedzUsuń