środa, 4 lutego 2015

Snajper, czyli podbudować legendę


Zanim napiszę o swoim ulubieńcu wśród 9 nominowanych filmów, to jeszcze przynajmniej dwa inne. Na początek stary dobry Clint Eastwood. Tym razem jako reżyser i prawdę mówiąc nie wiem czy to nie będzie czarny koń tej gali. To produkcja tak cholernie amerykańska, sławiąca patriotyzm i podkreślająca dumę ze służby pod ich sztandarem, że może głosujący będą chcieli za to jakoś nagrodzić. Co prawda Hollywood jest raczej lewicujące, mocno krytyczne do Busha i jego poczynań, ale jeżeli chodzi o armię, flagę i szacunek dla bohaterów, to Amerykanie wszyscy mają hyzia na tym punkcie.
Nawet głosy krytyczne wobec produkcji Eastwooda nie przeszkadzają w tym, że ten film zgarnia w kinach pieniądze, jakich nikt chyba się po nim nie spodziewał. Poza Stanami film nie wzbudzi takich emocji, ale tam cały kraj chyba czuje się w obowiązku obejrzeć historię Chrisa Kyle'a i oddać mu w ten sposób hołd. Zdaje się, że wcześniej jego biografia (na której oparto scenariusz) też była hitem.  


Bóg, honor, ojczyzna. A przede wszystkim ojczyzna. Do takich prostych haseł i przesłania można by sprowadzić tę historię. Bo Chris jest prostym facetem. Nie kombinuje, nie zastanawia się nad rozkazami. Każą, to je wykonuje, święcie wierząc w to, że to słuszne. Że jadąc gdzie na pieprzoną misję, na drugi koniec świata, nie tylko służy krajowi, ale w sposób realny chroni swoją rodzinę przed jakimś zagrożeniem. Po 11 września chyba wielu Amerykanów zaczęło myśleć w ten sposób, uwierzywszy propagandzie i nie zastanawiając się nad tym iż walka z terroryzmem nie da się sprowadzić wcale do takiego wzoru: bez powodu ktoś mnie napadł, cały czas mi grozi, więc staję w drzwiach mojego domu z giwerą by się bronić. Gdyby ktoś próbował wytłumaczyć im, że ten wzór raczej przypomina: łażę i jeżdżę gdzie chcę, często wkraczając na czyjeś posesje i rozstawiając tam wszystkich po kątach, kradnąc lub kombinując, a gdy ktoś ma do mnie pretensje i nie daj Boże tknie kogoś z członków mojej rodziny, pójdę tam i wyrżnę wszystkich, spalę całą wieś... Oj Amerykanie nie lubią słuchać takich rzeczy.  

aNo dobra - wszystko już wiecie. Amerykańska legenda - snajper, żołnierz doborowej jednostki Navy SEALs, któremu oficjalnie zaliczono w Iraku 160 trupów (on sam mówił o ponad 200) zostaje pokazany przez Eastwooda jako bohater, który jeżeli może cierpi psychicznie z jakiegoś powodu, to chyba tylko dlatego, że tylu "niewinnych" chłopców amerykańskich zginęło. Irakijczycy to "dzikusy", fanatyczni mordercy, którzy czają się na każdym kroku, a miejsce gdzie przyszło mu służyć to jeden wielki koszmar, w którym nawet kobiety i dzieci (jego zdaniem nie wiadomo z jakiego powodu) mają mordercze instynkty. 
Wszystko jest jasne. Kto jest ten dobry, kto zły. Ten drugi musi zginąć, przegrać pojedynek, bo racja jest po "naszej" stronie. Kyle jest bohaterem, bo dzięki temu, że zabija "tamtych", ratuje jednocześnie życie "swoim". Męski, twardy, odważny. I nawet gdy na chwilę obowiązek sprawi, że straci dobre relacje z żoną, to przecież po wykonaniu zadania, wszystko będzie potrafił odbudować, prawda? Chodzący ideał niemalże (Cooper niezły, tylko trochę mało podobny do siebie).
Czy tylko mi się wydaje, że to straszne uproszczenie i napuszona patriotyczna agitka. Czyżby Amerykanie szykowali się do nowej wojny i chcieli przygotować sobie nowe pokolenie chętne pójść w ślady bohatera?  

Wyzłośliwiam się strasznie, ale jakoś nie mogę przejść nad tym do porządku dziennego. Nie potrafię oddzielić fajnej warstwy wizualnej od treści filmu i jego przesłania. Sorry. Ja tego nie kupuję. Mimo, że ogląda się to nieźle, zrobione na najwyższym poziomie, to ja raczej będę odradzał wybieranie się do kin. Sześć nominacji do Oscara? Ech...


4 komentarze:

  1. Robert, w wielu opiniach się z Tobą nie zgadzam, ale jeśli chodzi o ten film to powiem, ze dokładnie to samo czułam. A dodatkowo byłam bardzo rozczarowana gdyż cenię Clinta Eastwooda i siadając przed ekranem żeby obejrzeć ten film mialam bardzo duże oczekiwania wobec niego. A to taka płytka historyjka o naszych i tych drugich, o dobrych i tych złych. Wogóle nie pogłebiona psychologicznie. Duże rozczarowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój kolega był zachwycony tym filmem, Tobie się nie podobał. Wyjście jest jak zwykle jedno - trzeba obejrzeć samemu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo w warstwie wizualnej może robić wrażenie - realizm i specyfika takie walki (podglądanie przez celownik) oddana fajnie. Tylko jak zacznie się trochę myśleć o tym czego w filmie nie pokazano, czyli o przyczynach tej wojny, to jednak rodzi się duży niesmak

      Usuń
    2. Przyczyna zachwytu może być inna. Kolega jest Amerykaninem, a to też może mieć wpływ na odbiór filmu. Niezależnie już od zalet warstwy wizualnej.

      Usuń