Po kilku godzinach kopania w ogródku człowiek jakoś nie ma ochoty siedzieć przy kompie i pisać długie notki - wymyślę sobie milszy sposób na relaks, a na dziś w takim razie zaległa notka o drugim filmie obejrzanym w ramach Wiosny filmów. Obraz ciekawy, chwilami nawet urzekający, ale też niełatwy - we mnie pozostawił sporo znaków zapytania. Dla smakoszy pewnie spora przyjemność, dla przeciętnego widza raczej jako ciekawostka.
Do końca trudno odpowiedzieć mi było na pytanie co jest na serio, a co jest jakąś grą z widzem, co jest częścią fabuły, a co dołożone zostało, bo pasowało do wizji estetycznej reżysera. To właśnie oryginalność tego obrazu jest jego siłą - czarno białe wysmakowane zdjęcia, do tego w większości filmu nie słyszymy żadnych dialogów, a jedynie narrację kogoś kto całą historię wspomina. Te sceny gdy obserwujemy ludzi, słyszymy dźwięki z tła (przyroda afrykańska), a nie słyszymy słów, zaskakują, ale też przykuwają uwagę.
Świetny nastrój budują zarówno zdjęcia, jak i opowieść mężczyzny (dawnego kochanka Aurory) wspominającego dawne wydarzenia - nie spieszy się, często śledzimy przez długie chwile różne sceny jedynie z krótkim zdaniem komentarza... Jest w tym jakaś magia. A język portugalski stanowi dodatkowy smaczek.
Film Gomesa nie jest jakimś powrotem nostalgicznym do dawnego kina (jak np. Artysta) - dostajemy coś zaskakującego i o dziwo świeżego. Co prawda, dla mnie ten obraz nadal pozostaje pewnego rodzaju zagadką - jest dla mnie jakiś niedokończony, zbyt niejasny, ale przyznaję - pod względem pomysłu i warstwy wizualnej nie widziałem już dawno czegoś tak dobrego.
Film Gomesa nie jest jakimś powrotem nostalgicznym do dawnego kina (jak np. Artysta) - dostajemy coś zaskakującego i o dziwo świeżego. Co prawda, dla mnie ten obraz nadal pozostaje pewnego rodzaju zagadką - jest dla mnie jakiś niedokończony, zbyt niejasny, ale przyznaję - pod względem pomysłu i warstwy wizualnej nie widziałem już dawno czegoś tak dobrego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz