wtorek, 5 lutego 2013

Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki - Mario Vargas Llosa, czyli a miało być kontrowersyjnie

Ech, a miało tym razem na DKK być kontrowersyjnie. Spodziewałem się tego dreszczu podniecenia i wypieków na twarzy jak w latach licealnych gdy czytało się Marqueza albo Rotha. A tu nic. 
No dobra, troszkę żartuję, oczywiście że inaczej czyta się pewne rzeczy jak ma się lat naście, a inaczej jak ma się lat dzieści. Ale rzeczywiście w całej tej historii więcej jest szalonej fascynacji i ślepej miłości niż porywających uniesień i nurzania się w ekstazie. Jeżeli więc ktoś skuszony tytułem szuka czegoś w rodzaju 50 twarzy Greya, to niech sobie lepiej tę książkę daruje. Ale jeżeli szukacie nie tylko perwersji, marzeń i fantazji erotycznych, ale czegoś do poczytania to Llosa będzie jak znalazł. Podobno to jedna z jego lżejszych powieści, ale jak dla mnie to tylko zachęta by pogrzebać kiedyś w bibliotece i poszukać innych tytułów. DKK spełnił więc jak najbardziej swoje zadanie podsuwając kolejny ciekawy tytuł (a rozmowa nam się całkiem żywo potoczyła m.in. na temat tego czego tak naprawdę kobiety poszukują).
 
Na ile w tej powieści Llosa umieścił jakieś elementy autobiograficzne trudno stwierdzić, zwykle umieszczając losy swoich bohaterów na tle określonych wydarzeń ze swego kraju bawi się z czytelnikiem karząc mu się domyślać co jest fikcją, co prawdą, a co jego autorskim komentarzem np. do bieżącej sytuacji politycznej. Tu nie dość, że bohater mieszkając przez wiele lat w Europie wciąż obserwuje to co dzieje się w Ameryce Południowej, to w dodatku m in. para się piórem (choć raczej tłumaczeniem, a nie pisarstwem).
Jakby zamknąć całą fabułę w kilku zdaniach i Wam nie zdradzić wszystkiego. Śledzimy losy Ricarda od wieku lat nastu, gdy na ulicach swego rodzinnego miasteczka poznaje uroczą i bardzo pociągającą dziewczynę, aż do chwili gdy dojrzały człowiek po 50-tce próbuje spojrzeć za siebie i przemyśleć pewne rzeczy. Tamta szczenięca miłość o dziwo wpłynie na całe jego życie. Wydawało się, że gdy będzie już dorosły, gdy wyjedzie do Europy na studia i w poszukiwaniu pracy, ten obraz sprzed lat szybko wyblaknie, ale gdy tylko ją znów zupełnym przypadkiem spotka w Paryżu zauroczenie i fascynacja wybuchnie z nową siłą. Tyle że wybranka jego serca wciąż będzie go traktowała trochę jak miłą przystań na chwilę, zabawkę którą można się pobawić i porzucić.
To historia toksycznej i bardzo ciekawej relacji między tym dwojgiem, wiecznego szarpania się Ricardo, odrzucenia, powrotów, nadziei, uniesienia, chwil szczęścia i momentów totalnego rozbicia. Choć to on nam opowiada całą historię, w centrum jego i naszej uwagi wciąż będzie stała ona - niegrzeczna dziewczynka, której pragnienia, marzenia, potrzeby wciąż będą popychać ku szalonym działaniom i choć widzimy ją coraz bardziej rozkwitającą, przeczuwamy, że ku coraz większej destrukcji. Czy boi się przywiązania, a może nudy? Czy pragnie jedynie pieniędzy, czy może jednak po prostu tego żeby w jej życiu się coś działo?
Femme fatale i ten chudopachołek, jak go nazywała, który wciąż mimo wszystko będzie jej pragnął i ją kochał...
 
Powieść o miłości, szaleństwie i o szczęściu. To chyba jedna z refleksji jaka mi została - ile pragniemy, potrzebujemy do tego by być szczęśliwi?

Pikanterii, a raczej pewnego rodzaju niepokojącego erotyzmu rzeczywiście troszkę tu jest, ale nie za dużo i na pewno nie wulgarnie. To raczej plus niż minus powieści. A w tle mamy losy Peruwiańczyków w kraju i na obczyźnie, trochę obrazków ze zmian społecznych do jakich dochodziło na przełomie lat 60-80 (więc też ciekawie). Czy to wielka literatura? Raczej nie (tak czuję), ale mimo wszystko uważam to powieść ciekawą i dojrzałą (młody autor chyba by takiej nie napisał).
Czyta się zadziwiająco lekko i to nie tylko nie żałuję lektury, ale i chętnie bym sobie postawił tą pozycję na półce by do niej kiedyś wrócić (aż żal że na razie mam ją tylko na półce wirtualnej, czyli w formie e-booka - bo to takiej samej frajdy minie daje).
Po prostu i Was zapraszam do tej lektury. Ciekawe czy was też tak samo wciągnie...
To było bajeczne lato...


11 komentarzy:

  1. Świetnie poleciłeś.Może kiedyś mi ten Llosa wpadnie w ręce w bibliotece.)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie ta książka była objawienie, to mój początek wielkiej miłości do Llosy. A co-pochwalę sie- mam nawet podpisany przez autora egzemplarz :). dla mnie to nie tylko powieść o toksycznej relacji o uzależnieniu od drugiej osoby, ale to również opowieść o roli przypadku i dziwnych zbiegach okoliczności. Jedyne co mnie drażniło, to przekład i te durnowate zdrobnienia, które psuły mi trochę przyjemność lektury. Polecam inne książki Llosy. Mi się bardzo podobała "Pochwała macochy" i "Zeszyty don Rigoberta".

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie od tej książki rozpoczęłam przygodę z autorem i również jestem oczarowana. Pisać tak pięknie o miłości, która nie ma prawa stać się szczęśliwą ... to dopiero sztuka. Ta książka zachęciła mnie do poznania innych tytułów. Wybrałam Święto kozła - opowieść bardzo różniąca się od niegrzecznej dziewczynki ale również bardzo interesująca i myślę że mogłaby Ci się spodobać.

    OdpowiedzUsuń
  4. na pewno sięgnę kiedyś po kolejne jego powieści - czuję się jak najbardziej zachęcony. Zresztą obok literatury rosyjskiej, którą mam wrażenie, że znam za mało, cały obszar iberoamerykański to kopalnia ciekawych autorów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałem kilka innych ksiązek Liosa i ogólnie jestem zainteresowany kolejnymi. Ale te stosy, które czekają i wołają ...przeczytaj...

    OdpowiedzUsuń
  6. W bibliotece powinni raczej mieć tę pozycję. Jeśli tak - już wiem od czego zacznie się moja przygoda z tym autorem :)

    OdpowiedzUsuń
  7. "Szelmostwa" były pierwszą książką Llosy, jaką przeczytałem i moje wrażenia były podobne do Twoich - bardzo dobry, lekki kawałek literatury. Teraz od czasu do czasu sięgam po kolejne powieści jego autorstwa.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też zaczęłam od "Szelmostw" (kupiłam na dworcu w Gdańsku i, zanim pociąg zajechał na moją staję paręset km dalej, byłam w połowie) - ale na nich zakończyłam przygodę z panem Mariem. Próbowałam "Święto kozła" - nijak, poległam. Może jestem mniej wymagającym czytelnikiem i prostota Szelmostw to jedyne, na co mnie stać :) Ale podobało mi się. Bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dla mnie to była fascynująca lektura. Ale niestety podobnie jak koleżanka wyżej, próby przeczytania innych książek pana Llosy spaliły na panewce. Nie podołałam. Wychodzi więc na to, że ta książeczka jest po prostu jego najbardziej przystępną i bodaj najlżejszą.

    OdpowiedzUsuń
  10. Mnie Liosa kupił portretem człowieka działającego wbrew sobie, wbrew swojej woli, pragnącego bardziej niż chcącego żyć. Książka cudna, pozwala przyjąć perspektywę osoby , która kocha mimo wszystko, nad wszystko i wbrew wszystkiemu. jest w tym jakaś magia niezrozumiała. Poza tym erotyka fizyczno intelektualna jest nie do pobicia i nie można tu nawet zestawiać jakiegoś Greya, bo to nawet nie brzmi. Mnie jakoś nawiązuje się tu erotyka z "Pożegnania jesieni" Witkiewicza

    OdpowiedzUsuń