wtorek, 12 lutego 2013

Wesele w Sorento, czyli na miłość nigdy nie jest za późno

Film grany już od dwóch tygodni, a ja dopiero znajduję chwilę by o nim napisać. Ale nic to - może to nawet najlepszy czas, bo już w czwartek okazja dla wszystkich tych, którzy w ramach Walentynek chcą wybrać się na jakiś seans. A ten akurat film może być dobrym wyborem - szczególnie dla ludzi, którzy już mają jakiś bagaż lat i doświadczeń  (bo dla małolatów chyba będzie do wybór nie do końca trafny)...
Co mogę powiedzieć o filmie? Zacząłbym do zaskoczenia - reżyserka Susan Bier dotąd nagradzana i chwalona za swoje dzieła, kojarzona była raczej z kinem ambitnym, z ważnym przesłaniem. A tu otrzymujemy coś co bardzo przypomina zalewające nas co roku w okolicach lutego komedie romantyczne z gwiazdami z Hollywood. Warto dodać: przypomina z wierzchu i z plakatu, bo w treści już tak lekko nie jest, całość bowiem bardziej przypomina klimatem niektóre filmy Woody'ego Allena niż sztampowe historyjki z happy endem.

Bohaterowie tego filmu wydawałoby się uniesienia miłosne mają już za sobą - dojrzali, z dorosłymi dziećmi, które właśnie się żenią. Ida (mało chyba u nas znana Trine Dyrholm) wciąż żyje w stresie przed przerzutami raka, w dodatku dowiaduje się, że mąż ją zdradza, Philip (Pierce Brosnan) żyje głównie pracą, po stracie żony wiele lat temu zamknął się w sobie i chłodno reaguje na jakiekolwiek okazywanie uczuć. Ponieważ ich dzieci się żenią, nasza dojrzała dwójka bohaterów nie uniknie spotkania, choć początek ich relacji nie będzie zbyt łatwy. Humor tu niby jest, ale raczej mało porywający, wynika raczej z charakterów różnych postaci niż samych dialogów czy sytuacji. Całość zagrana bez zbędnego szarżowania, jest parę zabawnych postaci w drugim planie, ale mimo to właśnie na tej troszkę zdystansowanej dwójce skupia się nasz uwaga. Trudno nie polubić tych postaci, ich spokoju, dystansu do różnych rzeczy które się walą, uśmiechu jaki są w stanie pokazywać światu.       
"Wesele w Sorrento" - kadr z filmuGdy życie nie daje ci zbyt wielu powodów do radości, okazuje się że i tak można wykrzesać z siebie jakąś radość wewnętrzną - to chyba najbardziej zafascynuje Philipa w Idzie. Tylko że mając już tak wiele za sobą, trudno uwierzyć w to, że można coś zacząć od nowa, zacząć myśleć o własnych potrzebach i marzeniach.
Jest podobnie jak u Allena - to co wydawało się, że zmierza ku szczęśliwemu związkowi, może okazać się pomyłką, a tam gdzie byśmy nie dali złamanego szeląga za to, że coś z tego wyniknie, nagle...
Jest niegłupio, optymistycznie, chwilami zabawnie... A w tle piękna Italia. No czego więcej chcieć od wspólnego seansu we dwoje? Niczym nie zaskakuje, ale ogląda się naprawdę przyjemnie.

A za możliwość zobaczenia filmu dziękuję firmie Gutek Film.

1 komentarz: