piątek, 28 lutego 2025

Ojciec, czyli tak ludzkie i nieludzkie jednocześnie...


Luty kończę na blogu kapitalnym spektaklem - kolejna notka dialogowana z M. Dawno nie byliśmy tak poruszeni.
I porządkuję materiał na marzec, bo jest tego tyle że spokojnie uzbiera się już na prawie cały miesiąc, a ja przecież mam w planach kolejne książki, przedstawienia, filmy, płyty...


MaGa: Akademia Teatralna po raz kolejny pokazuje, że młodzi adepci sztuki teatralnej potrafią naprawdę wiele. Może jeszcze nie mają znanego nazwiska, ale już im niewiele brakuje by dorównać wielkim aktorom dramatycznym. Dowodem tego jest przedstawienie dyplomowe IV roku AT w Warszawie, spektakl „Ojciec” z tekstem i w reżyserii Agaty Duda-Gracz. Wstrząs, szok, zdziwienie…


Robert: Przemyślane, świetnie zagrane, poruszające. Od początku do końca jesteśmy w pewnej historii. Bolesnej, intrygującej, zmuszającej do zadawania pytań. Choć na pewno warstwa wizualna jest tu najmocniejszym punktem, na pewno warto docenić też konsekwentne trzymanie się założonych rozwiązań - nie zawsze dla odbiorcy komfortowych, ale zmuszających go do skupienia, do zostawienia wszystkich spraw z którymi przybył za drzwiami. 


MaGa: Nieoczywiste powitanie w progu pracowni rzeźbiarskiej i takież pożegnanie, przerażająca scena końcowa, a pomiędzy akt tworzenia arcydzieła na rzecz boskiej chwały przez twórcę dążącego do doskonałości. Tylko czy twórca, uczestnicząc w tworzeniu krucyfiksu, może przyjąć, że tworzy dzieło boże a jego praca to akt boży? A co będzie jeśli uzna, że doskonałość to tylko prawda, więc żeby poczuć ją prawdziwie trzeba będzie zobaczyć ją w naturze, zaobserwować ją z bliska?

środa, 26 lutego 2025

Przecież się kochamy, czyli Moja doskonała żona - Samantha Downing i Ty, ja, ona - Sue Watson

Kryminalna środa i tym razem dwa thrillery, jeden w miarę świeżutki, drugi zdaje się że starszy ale ktoś mi go polecił. 

Tak sobie jednak myślę, że coraz trudniej mniej zaskoczyć. "Ty, ja, ona" czytało mi się sympatycznie, tyle że pewnych rzeczy można było się domyślać już po kilkunastu stronach. To jak ze strzelbą, która wisi na ścianie i wiemy że musi wystrzelić, tak i tu - skoro mamy wydawałoby się idealną parę, to jedno z nich musi coś ukrywać, ktoś na pewno kłamie. A skoro już na okładce i w tytule mamy informację o trójkącie, jak nic chodzi o kobietę. Skoro facet zdradza, a jednocześnie zapewnia że chce z Tobą być, to musi mieć jakiś powód - i znowu, skoro ona ma pieniądze, a on nie, wiadomo że chodzi o kasę. Ponieważ pieniądze kuszą, to najłatwiej spróbować jakoś pozbyć się małżonki, prawda? Albo ją mordując albo wpędzając w chorobę psychiczną. Nie trzeba robić tego własnymi rękoma, ale... 

poniedziałek, 24 lutego 2025

Prorok Ilja - Patriarkh, czyli podróż do Wierszalina, ale w skórach i z agresją

Poniedziałek - czas na muzykę. Dziś ostrzegam że będzie bardzo ostro. Chyba nawet dla mnie chwilami to jest ponad moją normę natężenia do zaakceptowania, mimo że przecież lubię ostre dźwięki. Black metal to jednak nie moja bajka. 

Czemu więc piszę o tym krążku? Bo uwielbiam nawiązania do folku, łączenie zupełnie innych bajek muzycznych, a tu właśnie coś takiego otrzymujemy. Prawosławne śpiewy, dawne instrumenty, melodeklamacje Adama Struga no i napierdalanie na maksa, ten ryk za którym nie przepadam. Ależ mieszanka. Na pewno nie do zniesienia dla uszu, które wolą harmonię, bo po chwili zachwytu, będą zszokowani i będą chcieli natychmiast uciekać.  

Oczywiście nie jest tak ostro cały czas - to właśnie klimat jest mocną stroną tej płyty - chóry zarówno męskie jak i żeńskie, zwalnianie tempa, mistyczna atmosfera. Ale gdy już wchodzą gitary i zaraz po nich często ten charakterystyczny blackmetalowy wokal, z którego za cholerę nie zrozumiesz ani słowa, nagle ze świątyni jesteś zabierany wprost do piekła.

niedziela, 23 lutego 2025

Prawy umysł - Jonathan Haidt, czyli po co nam moralność i skąd się ona bierze

Gdy psycholog zaczyna przyglądać się moralności i zadaje pytania, które zwykle skłonni jesteśmy spychać do worka z religią, dla jednych będzie to szansa na fascynującą lekturę, a dla innych pewnie dywagacje szalonego naukowca. Jak bowiem uchwycić w jakieś ramy to co postrzegamy jako dobro i zło, jako wartościowe i niegodne człowieka, jako budujące i naganne. W różnych miejscach, w różnych środowiskach, w różnych religiach te ramy mogą się różnić, ale czy to nie fascynujące że wiele rzeczy jest jednak wspólnych? A może raczej - przez wiele wieków było wspólnych, bo teraz pojawia się moda na negowanie wszystkiego, co wydawałoby się nawet ludziom niewierzącym o poglądach liberalnych, jako coś naturalnego dla człowieka.  
 
Haidt zadaje pytania i pokazuje nam sposoby na poszukiwanie na nie odpowiedzi. Jego książka jest z jednej strony próbą wyłożenia jego teorii, w dość uproszczonej, zwizualizowanej formie (jeździec i słoń), ale też ciekawą podróżą przez historię badań nad zagadnieniami psychologii próbującej pytać o źródła moralności w człowieku. 

sobota, 22 lutego 2025

Kotka na gorącym blaszanym dachu, czyli załatwmy to w rodzinie

MaGa: Sztuka Tennesse Williamsa jest jedną z moich ulubionych. Jest mądra i ponadczasowa. Długo zastanawiałam się dlaczego taki ma tytuł. Wiadomo, że kotką jest Maggie, którą przenika potrzeba bycia kochaną, rozumianą i bogatą. Ona w swoim życiu zaznała już biedy i poniżenia i teraz, tej jednej nocy, może zyskać lub stracić wszystko. To ona „tańczy” na linie „być albo nie być”. Tylko czy ona jedna?


Robert: Wiesz, mam wrażenie że nie chodzi głównie o majątek, więcej w tym troski o to, że ukochany jeszcze bardziej pogrąży się w depresję - mając środki będzie miała możliwość wciąż mu pomagać. Choć wydaje mi się na niczym nie zależeć, gdy rzeczywiście zabraknie im funduszy, będzie za późno by szukać rozwiązań, a alkohol coraz bardziej wpędza go w obojętność. Również wobec niej.
Czemu kotka? Może chodzi o jej urodę, jakiś luz, a jednocześnie ten dach wydaje się kuszący ale i mało wygodny, aż niebezpieczny, bo trudno na nim wytrzymać. Przecież odstaje od reszty rodziny i nie chodzi jedynie o brak dzieci, ale i o jej bezpośredniość, nie trzymanie się konwenansów.

czwartek, 20 lutego 2025

Księga Genesis - R. Crumb, czyli niby znamy, a jednak patrzymy ze zdziwieniem

Dziś świetny spektakl zahaczający o wątki religijne, to wyciągam z tego co czeka na swoją kolej, rzecz bezdyskusyjnie związaną z religią. Ale uwaga - wielu wierzącym wcale może ona się nie spodobać.
Zwykle gdy myślimy o Piśmie Świętym, nawet księgach Starego Testamentu, które znamy dużo słabiej niż Ewangelie, pojawiają nam się w wyobraźni pewnie jakieś słodkie, kolorowe ilustracje z wersji Biblii dla dzieci. Robert Crumb, podszedł do tematu zgoła inaczej. Nic nie odejmując, słowo w słowo opierając się na tekście uznanym za kanon, do wszystkiego co przeczytał spróbował stworzyć własną wizję. Nie każdemu może podobać się jego styl, niby realistyczny, ale chwilami trącący nawet jakąś satyrą, przerysowujący pewne cechy. Ale nie chodzi przecież o samą kreskę. Album może zaskoczyć właśnie tym, że nagle te same zdania, gdy towarzyszą im ilustracje bez cenzurowania przemocy, ludzkiego kombinowania, oszustw, targowania się z Bogiem, zaczynamy widzieć w innym świetle. I nie wszystkim musi się to spodobać.

środa, 19 lutego 2025

Słowo honoru - Marek Krajewski, czyli sprawa o której nie da się zapomnieć

Przy każdej nowej książce Marka Krajewskiego, a przynajmniej tych pisanych w ramach cyklu (w tej chwili już nie Mock tylko Popielski i nie kryminały a bardziej powieści szpiegowsko-sensacyjne), sceptycy marudzą, że to już było. Ale ci którzy autora czytają od lat, wciąż mają frajdę i wypatrują tych historii, bo jednak trzymają pewien poziom, do którego innym pisarzom nie raz dość daleko. Jest tu miejsce i na detale, opisywanie jakichś ciekawych zdarzeń z przeszłości, ale i na intrygę. 

Tym razem wydarzenia z roku 1938 przemieszane są mocno z latami 50 w PRL, gdy komuniści próbują rozwiązać pewną tajemnicę. Wojna na górze to zawsze szukanie haków, a czasem mogą one dotyczyć nie tyle bezpośredniego wroga, a ich ideologicznego patrona, kogoś kto jest dla tego środowiska ważny. I to stanowi klucz w "Słowie honoru".

wtorek, 18 lutego 2025

Sto lat samotności, gdy wszystkim wydawało się, że nie da się zrobić z tego filmu

Ach, jaka to była przyjemność. Historia pełna barw, pełna życia, ale przecież tak przepełniona jakąś dziwną atmosferą, pomiędzy realnością a snem, że wydawała się kompletnie nie przekładalna na język ekranu. Pozostawała wyobraźnia. A tu proszę.

Dzieło sztuki! Reżysersko, aktorsko, zdjęciowo - pod każdym względem. Wierne, a jednocześnie jednak trochę odrębne. Marquez powinien być dumny. I miejmy nadzieję, że ludzie nie pozostaną jedynie przy filmie, sięgną również po oryginał.

poniedziałek, 17 lutego 2025

O miłości w czasach Powstania - Michał Kowalonek, czyli pewien koncert, pewna opowieść, pewna płyta

Walentynkowo w tym roku było podwójnie, bo z żoną dzień przed tym świętem mieliśmy jeszcze okazję zaliczyć specjalny koncert walentynkowy Michała Kowalonka. Dziś więc trochę o koncercie, ale i płycie jaką potem przesłuchałem sobie w całości i zdobyłem z autografem na przyszłoroczny WOŚP.

Nie jest łatwo w środku tygodnia zapełnić sporą salę, gdy mimo lat grania nie przebiło się do świadomości masowego odbiorcy ze swoim nazwiskiem. W końcu Michał Kowalonek mimo tego że obecnie więcej robi solowo, we współpracy z innymi artystami, to mocno kojarzony jest raczej z zespołami w jakich występował, czyli Myslovitz i Snowman. Szczególnie ten pierwszy, miał masę przebojów, zawsze więc będzie ten ciężar skojarzeń i oczekiwań.
Tymczasem tu - w wersji solowej, jedynie z gitarą klasyczną, może to bardziej propozycja na niewielkie sale, kluby, na bardziej kameralną atmosferę? Niech jednak żałują ci co nie przyszli, bo zapełniliśmy może jedynie 1/4 sali. A było bardzo sympatycznie.

niedziela, 16 lutego 2025

Drobny szczegół - Adania Shibli, czyli spójrz choć raz z drugiej strony

Co prawda wcześniej miałem pisać o pewnym reportażu, który już w mocny sposób przypomniał mi o sytuacji Palestyńczyków coraz bardziej traktowanych przez Izrael jako naród drugiej kategorii, ale o nim może za tydzień. Dziś miniaturowa powieść. 

Zarówno jej objętość, jak i sama historia, mogą na pierwszy rzut oka sprawiać wrażenie mało satysfakcjonujących. Suchy opis zdarzeń. Rozkazy. Kolejne kroki, czynności. Chwilami to aż mało ludzkie, jakby automatyczne, bez emocji. Nie wiemy nic o tym co dzieje się w środku, widzimy jedynie to co na zewnątrz. 
Ale wiecie co? To wystarcz. I gula rośnie w gardle.


Dużo zamieszania wokół tej książki pojawiło się gdy na targach książki we Frankfurcie odwołano spotkanie z autorką - przecież gdy porwano kilkuset zakładników z Izraela, nie wypada rozmawiać o opowieści kobiety z Palestyny, która opisuje zbrodnię dokonaną przez Żydów u zarania tego państwa. To tylko jednak pokazuje cały absurd i hipokryzję społeczności międzynarodowej. Gdy każdego dnia giną lub są prześladowani rodowici mieszkańcy tych ziem, gdy są z niej wyrzucani, świat milczy. Izrael ma monopol na mówienie kto jest ofiarą i komu należy się współczucie. Choć od początku używają siły do tego umocnić swoją państwowość, rozszerzyć terytorium, usunąć z niego wszystkich, którzy nie pasują im do kategorii dobrego obywatela państwa żydowskiego, narracja cały czas wskazuje na to, że to działania obronne, prewencyjne. Nie jest istotna skala przemocy - za jedną ofiarę po ich stronie może być i 100 ofiar po drugiej, świat ma jako terrorystów wskazywać jedynie Palestyńczyków. Pytania kto tak naprawdę się broni, a kto atakuje, pytania o źródła tego konfliktu nie zadaje nikt. I nikt nie szuka równowagi w szukaniu rozwiązania. 

Życie to za mało - Iza Michalewicz, czyli reportaże o stracie i poszukiwaniu nadziei

Chwilka czasu przed wieczornym spektaklem, więc dziś aż dwie notki. Jeden tytuł biorę z tych świeżo zaliczonych, drugi z tych zaległych - w tym przypadku chyba aż dwa miesiące minęły od lektury, wybaczcie więc jeżeli notka będzie lakoniczne. I tak wcale nie jest łatwo pisać o zbiorze reportaży, z których każdy dotyka trochę innych rzeczy, tematów, czasem nawet ciut zmieniony jest styl. Czasem narratorem jest autorka reportażu, a czasem ona zupełnie znika, choć generalnie stara się opowiadać ona po prostu historię swoich bohaterów. Gdy oni jednak nie żyją, nie chcą, trzeba zrobić to za nich.

Reportaże sprzed lat, ale potem dopisywane przez Izę Michalewicz były jakieś aktualizacje spraw, co niejednokrotnie jeszcze bardziej podkreśla ich siłę.

sobota, 15 lutego 2025

Światłoczuła, czyli kto tu ma prawdziwy problem

Plan jaki miałem na kolejne notki troch mi się posypał, dwa wieczory zajęte z żoną z okazji Walentynek, potem cały dzień na kolejny etap Warszawskiej Drogi św. Jakuba, więc może jutro coś pomyślę na nowo nad kolejnością.
A dziś jedna z tych rzeczy walentynkowych. Postaram się krótko.

Dobrze że to nie jest kolejna komedia romantyczna, albo coś co udaje komedię jak to w polskich produkcjach częste. Zamiast tego Tadeusz Śliwa zafundował nam czystej wody romans. Wciąż trochę odrealniony, w środowisku warszawskim czyli trochę w oderwaniu od prawdziwego życia, co jest częstym problemem w naszej kinematografii. Za to ma w sobie coś, co stanowi o jego oryginalności i to go na pewno wyróżnia.

Przymknijmy więc oko na młodziutkiego fotografa, który robi światową karierę i szasta kasą (całkiem ciekawa, zupełnie inna od "Idź pod prąd" rola Ignacego Lissa. Przyjrzyjmy się za to jego wybrance, bo to w niej siła tej historii. 

czwartek, 13 lutego 2025

Opowieść Podręcznej, czyli znikają kolory, znika wszystko, zostaje czerwień

 

Widziałem już film (patrz tu), czytałem książkę (patrz tu) i wracam do tej historii po raz kolejny, tym razem w powieści graficznej. I wiecie co? Wciąż robi wrażenie.


Dystopia kanadyjskiej pisarki Margaret Atwood na pewno odżyła na nowo i rozpaliła wyobraźnię po pojawieniu się serialu, mocno też była wykorzystywana przez środowiska feministyczne jako argument przeciwko zaostrzaniu przepisów o aborcji.


Choć dla bohaterki urodzenie dziecka było czymś ważnym i nigdy nie myślała o przerywaniu ciąży, w tej historii ważne jest prawo wyboru. System w którym nie możesz decydować o sobie sama, jesteś zmuszana do określonych zachowań, podejmowania jakiejś roli, daleki jest od demokracji, choćby się przypisało do tego cudowną ideologię. W dystopii Atwood wszelkie zmiany miały być lekarstwem na katastroficzną sytuację demograficzną - mężczyźni zdecydowali zatem, że trzeba zakazać kobietom pracy, zmusić je do powrotu do roli opiekunki ogniska domowego. A jak to nie zadziałało? To wdrożono kolejne kroki.

Opowieść o zwyczajnym szaleństwie, czyli ja Cię kocham, a Ty...



MaGa: Sztuka Petra Zelenki miała swoją premierę w 2001r. w Pradze. Dwa lata później zagościła na polskich scenach i wystawiana jest w różnych miastach do chwili obecnej. Dla mnie to kolejne podejście do tej sztuki, bowiem oglądałam ją jako przedstawienie dyplomowe w TCN w 2016r. Spektakl w Teatrze Ochoty balansuje pomiędzy czarną komedią a groteską i porusza problem ludzi nie pasujących do tzw. normalnego ogółu. Nieprzystosowanych, nadwrażliwych, dziwnych.

Robert: Niedługo o większości młodych będziemy mogli tak powiedzieć, bo trudność do nawiązywania trwałych związków, zaangażowania, ale i potem podtrzymywania tej relacji, to problem coraz częstszy. W głębi duszy marzą o czymś trwałym, a kończy się zwykle na czymś przelotnym, na zranieniu, na nudzie, na niechęci do zmiany. Ale u Zelenki to poszukiwanie do postaci na pierwszy rzut oka szarych, zwyczajnych, a jednocześnie posiadających jakieś swoje dziwactwa, chyba jest raczej nie tyle jakąś próbą diagnozy, a raczej żartem w dziwny sposób dającym nie tyle śmiech z bohaterów, ale nadzieję i dla nich i dla widza. W końcu każdy mimo wszystko może zostać zaakceptowany, nawet ze swoimi dziwactwami.

środa, 12 lutego 2025

Schronisko które przetrwało - Sławek Gortych, czyli te ściany widziały niejedno

Pisząc o pierwszym tomie Sławka Gortycha (pisałem tu) wyraziłem oczekiwanie czy też życzenia dla autora, żeby druga część cyklu była jeszcze ciekawsza. No i jest! Przynajmniej dla mnie.
Oparcie się jeszcze bardziej na przeszłości, większa ilość postaci w wątku współczesnym wcale nie pogorszyły jakości, a wręcz sprawiły że mniej w niej sztuczności, która mi wtedy przeszkadzała. Jakoś wątek romansowy wtedy mi pasował średnio, a teraz gdy jest opisany z innego punktu widzenia jakoś wypada ciekawiej.


Sławek Gortych od początku założył sobie, że buduje intrygę kryminalną wokół prawdziwych wydarzeń i realnych miejsc. Jest pasjonatem historii i samego regionu Karkonoszy, stąd więc pewnie ma sporo ciekawych opowieści jeszcze w zanadrzu. Sztuką jest jednak tak je połączyć, podkręcić fabularnie, obudować jakimś napięciem - i za to spore brawa.

wtorek, 11 lutego 2025

Queer, czyli cierpienia starego Wertera

Zdecydowanie dla wytrawnych kinomaniaków i to w dodatku takich, który bliski jest duch bitników, wszelkie eksperymenty (również seksualne) i poszukiwanie nowych doznań. Dla innych to nie będzie seans ani specjalnie porywający, a może nawet nudny. Ma co prawda jeden punkt mocny, który podwyższa mogą ocenę, ale w sumie jeden aktor, choć w roli głównej, nie pociągnie całej produkcji - to nie monodram.

Ekranizacja powieści Burroughsa więc spodziewajcie się dusznej atmosfery, alkoholu, narkotyków, a do tego dodajcie jeszcze związek starszego faceta z dużo młodszym od niego mężczyzną. Fascynacja, przyciąganie i odpychanie i tak przez cały film. Nawet kinem drogi bym tego nie nazwał, bo choć niby jest jakiś cel (znalezienie w Ameryce Południowej nowego cudownego związku psychoaktywnego), to wszystko co po drodze jest zwyczajnie monotonne. Aż dziwne, że jednocześnie oglądamy tą gorączkę w jakiej tkwią bohaterowie, ale poza lepkością potu my czujemy co najwyżej temperaturę letnią.

poniedziałek, 10 lutego 2025

Idź pod prąd, ale film to sobie odpuść

Poniedziałek to dzień na muzykę, ale dziś o filmie. Dlaczego? Bo odgrywa ona tu ważną rolę no i szczerze mówiąc jest chyba najlepszą częścią filmu. Porwanie się na próbę opowiedzenia o kultowym punkrockowym zespole KSU, prostych chłopakach z Bieszczad, najwyraźniej przerosło reżysera ale przede wszystkim scenarzystę. Już pal licho sztuczność, jednowymiarowość postaci o których on opowiada, ale zbudowanie całej fabuły wokół pewnego esbeka, który pracował nad ich sprawą, w dodatku czyniąc go w sumie niegroźnym facetem, dzięki któremu rozwinęła się kariera "Siczki" to jakieś kuriozum. Prawdę mówiąc nie rozumiem jak ów mógł w ogóle dać swoją twarz dla takiego gówna - sceny gdy bohater bo przymusowej służbie wojskowej i zgnojeniu go, dziękuje esbekowi, że niby tyle dobrych tekstów nigdy nie napisał, jest obrazą dla wszystkich tych, których władza wcielała w mundur na siłę. Niejeden chłopak popełnił samobójstwo po takim "prezencie", a był to sposób na radzenie sobie z buntowniczymi jednostkami - dostawali nie tylko od dowódców, ale i od kolegów z sali, prostych chłopaków, którzy nie przepadali za "innymi". Pacyfista, punk, kleryk, wegetarianin, student wyrzucony za brak pokory mieli przechlapane. A tu? Wzrusza się nad tym ramionami i funduje hasło "Wolność jest w nas".

niedziela, 9 lutego 2025

Koniec - Marta Hermanowicz, czyli to się za nami ciągnie

Przeczytane jeszcze w ubiegłym roku, ale długo jak widzicie zbierałem się by coś napisać o tym tytule. Ma w sobie coś takiego, co mnie drażniło osobliwie, wciągało w jakieś bagienko traum, żali, goryczy, a ja nie miałem w tamtym momencie na to najmniejszej ochoty. I może w tym tkwi też jakaś siła tej opowieści - burzy spokój, bombarduje wspomnieniami trudnymi, które jednak nie układają się w jakiś sensowny ciąg zdarzeń. Skaczemy po nich, nie poznajemy dalszego ciągu, ale coraz bardziej zdajemy sobie sprawę jakie piętno one wywierają na bohaterkach, jak to wszystko czego doświadczają się w nich odkłada. I co ważne - przekazywane jest dalej. Z pokolenia na pokolenie. 

Te przebłyski raz dotyczą bowiem babki, raz matki, raz córki. Każda z nich już od małego zbiera wokół siebie jakieś słowa, zdarzenia, myśli, które powoli odbierają wszelką radość życia, coraz bardziej wypełniając jedynie obowiązkami, determinacją, ale i żółcią.

sobota, 8 lutego 2025

...i ujrzeli człowieka - Michael Moorcock, czyli szamocąc się duchowo i psychicznie

Co prawda miało być o komiksie, ale jakoś siedzi mi w głowie ta książka, więc skoro to sobota i czas na fantastykę, łapcie drugą notkę książkową. Najwyżej jutro notki nie będzie.

Najnowszy tom z kolekcji Wehikuł czasu, wydawanej przez Rebis, to rzecz która pewnie niektórych oburzy, ale jest naprawdę smakowita, szczególnie jeżeli człowiek sobie uświadomi, że to powieść sprzed 60 lat. I powiem Wam że wciąż może zaskakiwać, wciąż skłania ku refleksji.
Czy jest obrazoburcza, jak pewnie niektórzy by okrzyknęli. Cóż. Jeżeli ktoś podchodzi do Biblii bardzo zasadniczo i nie akceptuje ani żadnych żartów (patrz Żywot Briana) ani też jakiejkolwiek alternatywnej wizji historii Jezusa, lepiej niech po ten tytuł nie sięga. Ja nie czuję się obrażony, bo zdaję sobie sprawę, że celem autora nie było wmawianie nam, że nie było prawdziwego Syna Bożego, tylko opowieść o tym jak pewna obsesja może okazać się czyimś przekleństwem, odbierając całą radość życia. Różne sceny rzeczywiście są dość niesmaczne, pamiętajmy jednak że to wszystko próby skonfrontowania się z tradycją ludzi, którzy pragnęli by to odrzucić. Lata 60 pełne są takich eksperymentów i wiele z nich po prostu warto pominąć milczeniem, a nie wyciągać na wokandy sądowe i jeszcze bardziej nagłaśniać. Coś się neguje, a potem ze zdziwieniem obserwuje, że i tak dla ludzi w chaosie współczesności to na tyle ważne, że próbują do zniszczyć, ośmieszyć, obrzydzić. A im bardziej próbują, tym bardziej sami okazują się godni współczucia i ogarnięci jakimś szaleństwem. Skoro Boga nie ma, to czemu o nim wciąż tyle myślicie i powraca jako punkt odniesienia (negatywnego, ale jednak odniesienia) w tym co głosicie?

To nawet nie jest kwestia zabawy motywami fantastyki naukowej (patrz podróże w czasie i możliwość ingerowania w wydarzenia), ale przede wszystkim analiza czyjejś psychiki, tak mocno skupionej na próbie odpowiedzi na swoje wątpliwości, że poświęca się temu całe życie.

Co porusza martwych - T. Kingfisher, czyli i wszystko pochłoną grzyby

W sumie nie wiedziałem za bardzo czego się spodziewać, ale przyznajcie że tytuł i okładka dość kuszące i oryginalne. Niestety z zawartością trochę już słabiej. Rozumiem modę na retelling i wcale nie uważam, że korzystanie z klasycznych historii oznacza brak własnych pomysłów. Nie zawsze jednak wystarczy inwencji by rzeczywiście uznać coś za na tyle atrakcyjne, ciekawe, by zasługiwało na szeroką dyskusję, pozostajemy raczej na poziomie zabawy pewnymi motywami. Tym razem na warsztat wpadło klasyczne opowiadanie Edgara Allana Poe "0Zagłada domu Usherów". Kto pamięta niedawny serial być może będzie spodziewał się przeniesienia akcji w czasy nam współczesne, ale autorka uznała, że wystarczy trochę udziwnić bohaterów, dodać mocny charakter feministyczny czy też transpłciowy i to wystarczy by historia nabrała bardziej współczesnego charakteru.

O ile klimat więc udało się stworzyć całkiem ciekawy, jakiś element grozy, tajemnicy na pewno jest tu obecny, to niektóre pomysły w takim kształcie dla mnie są mało zrozumiałe i mało potrzebne. O ile postać kobiety mykologa, pasjonatki nauki jest napisana fajnie, to stworzenie emerytowanej żołnierki która w dodatku używa dukaizmów i określa się jako onu/jemu, pasuje tu jak kwiatek do kożucha. Wymagałoby na pewno rozwinięcia, jakiejś podbudowy (jak choćby w uroczej dualogii Becky Chambers), a tak stanowi jakiś detal, mający niewiele znaczenia a utrudniający trochę lekturę i tym samym denerwujący.

piątek, 7 lutego 2025

Wyspa pajęczych lilii - Li Kotomi, czyli jeżeli zostaniesz, musisz się dostosować

Wracam do serii z żurawiem od Wydawnictwa BoWiem (część wydawnictwa UJ), tym razem jednak trafiłem na pewną zagwozdkę. Powieść Wyspa pajęczych lilii to nie tylko fabuła, a może nawet nie przede wszystkim fabuła, ale historia rozwijająca się na poziomie językowym. Mieliśmy już przykłady tego, że tłumacze mierzyli się z gwarą, jakimiś naleciałościami regionalnymi, ale tu mam wrażenie zadanie było jeszcze trudniejsze. Chodzi bowiem o to jak zmieniały się słowa pod wpływem kontaktów między jakimiś ludami, jak język ewoluował, jak zmieniały się pojęcia, ich rozumienie. Wyspa zamieszkiwana przed niewielką społeczność, praktycznie izolowana, z niewielkimi kontaktami zewnętrznymi jest dobrym miejscem do obserwowania zwyczajów, tworzenia się mitów, legend, ale i właśnie języka. Tylko jak to przełożyć na polski?

Mam wrażenie że tym razem coś nam umyka przy lekturze, że nie dostrzeżemy wszystkich jej niuansów, a przebijanie się przez używane słownictwo, próby jego zrozumienia w każdym słowie, sprawiają sporą trudność i trochę odbierają przyjemność z czytania. Mamy aż trzy różne języki, którymi posługują się postacie, a znalezienie na to pomysłu w języku polskich nie było proste. Oczywiście można by chłonąć jedynie atmosferę, nie schodząc na poziom poszczególnych zdań, tak jakby podążając za bohaterką, która też nie rozumie początkowo zbyt wiele, uczy się tego języka. Nie jesteśmy jednak przyzwyczajeni chyba do takiego uczestniczenia w historii, jest w nas usilne pragnienie zrozumienia każdego słowa.

Sztuka i seks, czyli Peggy Guggenheim

Monodramy bardzo lubię, ale to wcale nie taka łatwa sztuka, by utrzymać uwagę widzów przez półtorej godziny. Czasem mimo pewnej charyzmy, umiejętności aktorskich, tekst i pomysły reżysera niestety nie dają pełnej możliwości stworzenia jakiejś wyjątkowej kreacji. Tak mam wrażenie że jest trochę ze spektaklem Ewy Kasprzyk w reżyserii Karolina Kirsz.
 

Osobowość Peggy Guggenheim, kolekcjonerki i mecenaski sztuki, na pewno jest na tyle barwna że materiał na ciekawą opowieść jest. W końcu to kolorowy świat bohemy, wielkie pieniądze, ekscentryczny styl życia, liczne romanse, wojna, dramaty oraz kolekcja o którą walczyły największe muzea świata.

Jak to przenieść na scenę?

środa, 5 lutego 2025

Jak zbudować napięcie, czyli Paderborn i Złodziejski spadek

Pytanie z tytułu notki: "jak zbudować napięcie" warto zadawać pisarzom, których książki zrobiły na nas wrażenie. Ale wiecie co? Ani Remigiusz Mróz ani Bożena Mazalik raczej nie należą do takich, którym warto byłoby je zadać z nadzieją na uzyskanie sensownej odpowiedzi.

Oczywiście każda ocena jest subiektywna i pewnie znajdą się tacy, którzy uznają oba tytuły za arcydzieła i będą zapewniać że zarwali dla nich noc. Gdy się porównuje jednak z wieloma innymi tytułami (a kryminały czytam praktycznie non stop), człowiek nieuchronnie podnosi poprzeczkę oczekiwań. Na Notatniku nigdy też nie próbuję się krygować i nawet jak coś dostaję do recenzji (Złodziejski spadek) nie będę szukał na siłę komplementów. Obie pozycje to średniaki, w oby nie zagrało trochę coś innego i o tym dzisiejsza notka.

Zacznijmy od Mroza.
Pamiętam te emocje przy pierwszych tomach z Chyłką - ciekawa bohaterka, intrygujące fabuły, a potem z tomu na tom robiło się coraz bardziej powtarzalnie, nieprawdopodobnie i jakoś mniej ciekawie. Ale seria dobrze idzie, czytelnicy polubili też inne postacie (Langer) to i nagle okazuje się, że można dalej eksploatować to w może trochę bardziej sensacyjno-kryminalnej formule. Już nie tylko sąd jest areną zmagań z różnymi psycholami, a sprawiedliwość można wymierzać na różny sposób.

wtorek, 4 lutego 2025

Rozstanie i żałoba, czyli Crossing i Jutro o świcie


W głośnikach wieczór z Waglami w Radiu Nowy Świat a ja siadam do pisania o filmach jak staram się to robić co wtorek. Wybieram tym razem ze szkiców dwie produkcje dalekie od przebojów kinowych. To kino kameralne, dla wytrawnych kinomaniaków. Oba jak zobaczycie mają plakaty z morzem/oceanem, a czy coś więcej je łączy? Może motyw tęsknoty. Choć i w jednym i drugim przypadku ma ona inny wymiar. 


Szwedzki reżyser o gruzińskich korzeniach Levan Akin w swoim najnowszym filmie zaprasza nas do Turcji, ale nie po to by fundować obrazki dla turystów, a raczej przyjrzeć się innemu wymiarowi życia miasta. Oto starsza kobieta, emerytowana nauczycielka, przybywa z Gruzji by szukać tu swojej siostrzenicy. Ma wyrzuty sumienia, bo kiedyś cała rodzina odrzuciła transseksualną dziewczynę - w niewielkiej wiosce wybrali wierność tradycji i stosunki z lokalną społecznością, a dziewczyna uciekła z domu. W Stambule takich jak ona jest sporo, tworzą całą społeczność, wspierają się, walczą o to, by nikomu nie stało się nic złego.

poniedziałek, 3 lutego 2025

To nie najlepszy czas dla wrażliwych ludzi - Patrick The Pan, czyli all you need is...

Robię niewielką przerwę w pisaniu o teatrze, wracam w czwartek, bo w zanadrzu jeszcze kilka rzeczy, a potem już chyba co tydzień do połowy marca coś w kalendarzu. Warto jednak urozmaicać, a więc dziś muzyka, wtorek to filmy dla wytrawnych kinomaniaków, a środa czas na kryminał.

Ach jak bardzo ta płyta mi ostatnio we mnie gra. Od tytułu, przez poszczególne kawałki, teksty, aż po jakąś dziwną melancholię w jaką mnie wprowadza. Niby melodyjnie, ale raczej do zasłuchania się, a nie do zabawy. Niby lekko, a jednocześnie jest w tym dużo fajnego przekazu, spojrzenia na rzeczywistość z uważnością, ale i wrażliwością. Krążek wydany własnym sumptem, poza dużymi wytwórniami, tym bardziej doceniam więc odwagę i biję brawa.

niedziela, 2 lutego 2025

Belfer, czyli zamiast do więzienia - do teatru

Pisząc kiedy o sztuce Jean-Pierre’a Dopagne’a w wykonaniu Wojciecha Pszoniaka nadałem jej tytuł "kiedyś to byśmy wszyscy wstali" nie chcę więc się powtarzać, choć to samo się nasuwa. Przecież w tej opowieści gorycz z powodu tego, że kiedyś nauczyciel był autorytetem, czerpało się od niego wiedzę, jest bardzo silna. Bohater zapatrzony w swojego mentora sam wybrał taką drogę, chciał być jak on. Dziś, gdy coraz bardziej współczesna szkoła kojarzy się z chaosem i próbami panowania nad nim przez ludzi coraz bardziej wypalonych i sfrustrowanych, ten tekst wybrzmiewa równie mocno jak kilka dekad temu. Wtedy przysypianie uczniów na lekcji, nie słuchanie poleceń, zachowania aroganckie i bezradność wychowawcy przerażały, ale jeszcze nie były tak częste... Dziś... szkoda gadać. Nic dziwnego że każdy kto tylko może ucieka z dziećmi do edukacji prywatnej, społecznej, domowej, każdej innej byle nie doświadczać tego co się dzieje w tzw. publicznej. 

Przewrotny to tekst, bo przecież od początku "potwór" przyznaje się do tego co zrobił, opowiada o tym, tłumacząc co go pchnęło do tego czynu, kiedy przekroczy granicę za którą przestał się hamować. Ale ważne jest to, że jego "kara" jednocześnie stała się dla niego nobilitacją. Wreszcie uwolniony od złudnej nadziei, że uczniowie będą chcieli skorzystać z tego co im przekazuje, staje się aktorem, showmanem, cieszącym się z bycia w centrum uwagi. 

sobota, 1 lutego 2025

Mianujom mie Hanka, czyli to nasza ziemia

Spektakl obejrzany w Teatrze Telewizji (możecie i Wy), ale pomyślałem sobie że chętnie bym obejrzał to na żywo. Ten spektakl jest bowiem niczym spotkanie, słuchanie czyjejś opowieści, gdzie na chwilę zapominasz nawet o tym, że jesteś w teatrze. Tak jakbyś przyszedł do domu sąsiadki, która uraczyła cię nie tylko herbatą i ciasteczkiem, ale dłuższą rozmową. I akurat masz czas. A z każdą minuta czujesz, że ta historia jest ważniejsza i cenniejsza niż wszystko inne co robiłeś w tym dniu, ba, może i w całym tygodniu. 

W okruchach wspomnień z młodości, z lat późniejszych, można powiedzieć, że z całej historii życia, odkrywasz nie tylko ogromne cierpienie, dramat tej jednej kobiety, jej bliskich, ale dużo szerszą perspektywę podobnych jej mieszkańców Śląska. Ziemi, o którą spierały się nacje, która przeżywała przesuwanie się granic i zmianę władz, która była uważana za cenną zdobycz, eksploatowaną do granic możliwości. Ziemi zamieszkanej przez ludzi, którzy ją pokochali, ale niejeden raz byli za to karani. 

50 słów, czyli nie zawsze tak jak w bajce

Luty zaczynam z dużymi trudnościami technicznymi, ale zagryzam zęby i na początek będzie maraton teatralny. Zaczyna Mirka.

***

Mocno mi się zaczął rok teatralny 2025. Teatr POLONIA udostępnił deski swojej sceny dla łódzkiego Teatru Kamila Maćkowiaka, który zaprezentował spektakl „50 słów” autorstwa Michaela Wellera. Spektakl - dla mnie - z efektem WOW!, zapadający w pamięć, drapiący od spodu skórę. Spektakl dla ludzi szczerych wobec siebie i nie bojących się prawdy o sobie. Spektakl dla szczęściarzy, którzy zdołali wygrać dobry związek. I chyba przede wszystkim dla tych, którzy planują małżeństwo.


Zapatrzeni w telewizję i ckliwe komedie romantyczne często marzymy o ślubie jak z bajek i filmów Disney’a. Nikt jakoś nie zwraca uwagi, że autorzy bajek i sam Disney zatrzymywali się w tym momencie ze słowami: i żyli długo i szczęśliwie. Dlaczego? Wiedzieli coś o czym nie chcieli mówić?