Ciągły dylemat: pisać o tym co świeżo przeczytane, czy jednak o tych tytułach, które już parę tygodni czekają na swoją kolej... Może raz tak, raz tak będę próbował? O najnowszej powieści Marty Kisiel warto jednak pisać na świeżo, bo potem wrażenia uciekną, a tu raczej nawet nie sama fabuła jest istotna, co wszystkie te kwiatki powsadzane po drodze. Styl Ałtorki (nie ma błędu!) jest dość charakterystyczny i choć zdarzało jej się pisać trochę mroczniej i poważniej, to większość i tak czeka na jakieś dialogi i sceny, które wywołają uśmiech na twarzy. Czasem absurdalne, czasem po prostu trochę odklejone, ale mieszanie dwóch porządków: matematyczno-przyrodniczego i tego z lekka magicznego, prowadzi do zaskakujących konfrontacji. Jak tu pogodzić się z tym, że coś istnieje, choć cała nasza racjonalność temu przeczy... A jeżeli już zaakceptujemy, to jak to coś wygasić, pozbyć się, przegnać precz, by już nie zaburzało nam harmonii?
Taki to między innymi dylemat ma główna bohaterka "Małej draki..". Mieczysława (nienawidząca swojego imienia), to młoda kobieta, której trochę pokićkała się kariera w mieście i życie prywatne, musi więc choć na chwilę odetchnąć i przegrupować siły u swojej babci. No bo gdzie jakby nie tam. I co z tego, że małe miasteczko, przecież nawet tam jakaś praca się znajdzie, nie? Choć na jakiś czas. Babcia zrozumie. Wybaczy. Pogłaszcze. Pomoże. I nakarmi. Bo bez tego u babci ani rusz. Taki choćby barszczyk albo rosołek to lekarstwo na wszystko.
Tyle że na miejscu, w niedużym osiedlu fińskich domków, które pozostały po robotnikach pracujących tu kiedyś po wojnie, okazuje się że nic nie będzie tak proste jak się Sławie wydawało. Nie wiadomo dlaczego wszyscy uważają, że jej babcia zmarła kilka miesięcy wcześniej, choć ona widziała ją jeszcze przed chwilą. Ratunku!!! Co tu się dzieje? Do pomocy w wyjaśnianiu tej afery ruszają przyjaciele kobiety z dzieciństwa oraz ich babcie. W końcu kto jak nie one mogą powiedzieć co zadziało się z ich koleżanką. To one opiekowały się nimi przez całe lata, a każde z nich traktowało dom przyjaciół i ich babcię, prawie jak własne. Zrobiłyby wszystko żeby im się układało w życiu, żeby ich chronić... Ale zaraz jak to: zrobiłyby wszystko? Nawet Sabat? A konsekwencje? I co z tego, że one uważają, że to tylko mały sabacik :)
Komedia i trochę czegoś co można by nazwać urban fantasy jeżeli już upieramy się przy szufladkach. Szalone to wszystko: klimat niewielkiego miasteczka, podejście do rzeczywistości przez starsze pokolenie, skandynawska mitologia i po prostu przepychanki między poszczególnymi postaciami. Każde na swój sposób jest bardzo specyficzne i tak bardzo się różnią. Ktoś robi doktorat z historii i ma uczulenie na traktowanie wiedzy z tego obszaru bez powagi, ktoś inny jest tak ciepłym miśkiem, że potrafi oczarować każdego i nawet łysym karkom, których strach się bać, sprzedać bransoletki przyjaźni... No jak tu nie kochać takiego towarzystwa.
Naprawdę fajna zabawa, tylko trzeba złapać ten klimat i potem już pozostaje wam tylko rechotać głośniej lub ciszej, bo lektury raczej prędko nie odłożycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz