Z okazji Dnia dziecka aż dwie notki, a w ciągu kilku dni dorzucę chyba jeszcze jedną albo dwie. Bo czemu nie. W końcu każdy kiedyś był dzieckiem i czasem jeszcze potrafi je w sobie poczuć, mimo że przekroczył już połowę wieku.
Jak choćby tu. Po raz kolejny komiks (a może jednak nazywać to książką dla dzieci?), który mnie totalnie zachwycił, a odkryłem go zupełnie przypadkiem na organizowanych przez siebie wymiankach. I już chyba nie oddam. Co więcej, pewnie będę wypatrywał innych rzeczy autorstwa tego duetu, czyli Martina Widmarka, szwedzkiego giganta literatury dziecięcej, i Emilii Dziubak, wybitnej polskiej ilustratorki. Dom który się przebudził zajmie honorowe miejsce na półkach obok wydań graficznych Lovecrafta czy Przybysza Shauna Tana.
Gdy przeglądasz takie książki, najpierw zwykle zachwycają cię ilustracje i tu też tak jest. Trochę mroczne, jakby tajemnicze. A potem odkrywasz również historię, którą opowiadają.
Samotny i zrzędliwy Larson powoli gasi światła w całym domu. Odkąd zmarła jego żona nic go nie cieszy i podobnie jak dom, powoli zapada się w sobie, w ciemnościach i w nieporządku. Żyją przeszłością...
Staruszek robi tylko to co niezbędne, ma jakieś swoje rytuały, ale nic go już od dawna nie cieszy. Tak jakby czuł, że zbliża się kres życia, bo nic go już przy nim nie trzyma. A dom? Cóż. Do tego by żyć, też potrzebuje światła, śmiechu, energii. A tu: brudne szyby, zaschłe rośliny, kurz. I nawet kot stąd uciekł.
I oto pojawia się na jego progu mały chłopiec z prośbą o zaopiekowanie się jego roślinką na czas wyjazdu. Larson jest zdziwiony, no bo jak to: on ma się czymś opiekować? Zresztą co to za roślinka, skoro doniczka jest pusta. Mimo wszystko jednak rośnie w nim jakaś ciekawość i stara się pielęgnować to nowe życie.
Metafora odrodzenia się do nowego życia niby prosta, ale i bardzo piękna. Mam jednak wrażenie, że tu magię przede wszystkim tworzą ilustracje Emilii Dziubak - nastrojowe, pięknie wypełniane światłem, przebijającym się w ciemnościach. Pierwsze wrażenie - będzie mrocznie, a potem przychodzi zachwyt - ile tu nadziei i ciepła. Może i tekst powinien być lepiej skomponowany z ilustracjami, ale i tak jestem pod ogromnym wrażeniem klimatu jaki udało się osiągnąć. Delikatny efekt postarzenia stron jeszcze go zwiększa.
Piękna rzecz. Do czytania z młodszymi, ze starszymi. Wzrusza i otula serducho ciepłem, pokazując że zawsze jest nadzieja na rozpoczęcie czegoś na nowo.
Czasem wystarczy rozejrzeć się wokół, przetrzeć okna albo okulary, by znaleźć na nowo w sobie chęć do życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz