poniedziałek, 8 maja 2017

Jeden z nas. Opowieść o Norwegii - Asne Seierstad, czyli trudno uwierzyć

Jutro pierwsze ze spotkań na temat zawieszenia tego bloga i dużych zmian. Budowa nowej strony, może wejście na trochę inny poziom. Jak to było? Chciałbym, ale się boję?
Nic to. Nie zamierzam rezygnować z jednego. Nadal będę pisał to co myślę, nawet jeżeli to niekoniecznie komuś pasuje, nie jest gramotne i odbiega od standardowych recenzji. I nadal zamierzam wrzucać jeden tekst na dzień. Skoro mam o czym pisać, to czemu nie?

Dziś o reportażu, który trochę mnie wkurzył, a jednocześnie przecież zainteresował na maksa tematem. Oto opowieść o Breiviku, facecie, który dokonał chyba najbardziej wstrząsającego aktu terrorystycznego w ostatnich latach. 77 ofiar. Jeden facet. Bez wsparcia. Cyniczny. To się w głowie nie mieści. Ta książka to nie tylko próba zrozumienia jak w takim "szczęśliwym" kraju mógł zrodzić się tak potworny plan, ale i również oskarżenie, że Norwegia kompletnie nie była przygotowana na coś takiego (również organizacyjnie). 

Może stąd moje wkurzenie? Gdy czyta się jak facet może przedostać się z bronią na wyspę, gdzie organizowane jest duże wydarzenie z udziałem młodych ludzi, jak chodzi potem i strzela do nich jak do kaczek, a oni są kompletnie bezradni, to pięści się zaciskają z bezsilności. Albo przy opisach gdy czytasz o warunkach w jego celi, na które się skarży, a władze obchodzą się z nim jak z jajkiem.

Ale to nie tylko to. Raczej chodzi o styl w jakim Åsne Seierstad to napisała. Na chłodno opisuje dzieciństwo i młodość Breivika, próbuje wejść w jego psychikę, pokazuje jak rodził się jego plan, ale jednocześnie postanowiła dla kontrastu wybrać kilka ofiar (czemu akurat ich?), by pokazać, że obok niego młodzi ludzie żyli kompletnie innymi wartościami, że próbowali robić coś dla innych, w coś wierzyli. Tyle, że akurat ich, ponieważ wybrali przynależność do organizacji lewicowej, bohater uznał za wrogów swojej ojczyzny. Czy to było potrzebne? Moim zdaniem nie. Zbrodnia przez to, że poznaliśmy kilka z ofiar, nie staje się bardziej potworna. Powoduje to jednocześnie, że nasza uwaga kieruje się na inne pytania, sprawy, np. to, że dzieciaki w wieku 13-15 lat uczestniczą w jakichś wyjazdach organizowanych przez partię, postrzegają to jako szansę na karierę polityczną dla siebie, ciekawą przyszłość. Gdybyśmy skupili się na samym sprawcy, myślę, że ten przekaz byłby nie mniej mocny.
Sporo tu spraw do przemyślenia. Postawa Breivika w trakcie procesu, który był częścią jego planu, ten dziwny dla nas łagodny sposób jego traktowania, spór o to czy można jego czyn traktować jako efekt zaburzeń psychicznych, ideologia na którą się powołuje, traktując swój czyn jako działanie żołnierza w walce o ratowanie Europy. Warto sięgnąć, nawet jeżeli nie jest to lektura ani łatwa do czytania i miejscami powodująca naszą złość. Tak jak czasem mówi się, że jest duża trudność, by przybliżyć i wyjaśnić w innych krajach sposób myślenia Polaków, tak tu miałem wrażenie, iż to książka nie tylko o jednym psychopacie, ale o społeczeństwie norweskim, dla którego wydarzenia na wyspie Utøya są traumą, z którą nie potrafią sobie poradzić. Nie był agresorem z zewnątrz. Był jednym z nich. Nie potrafią tego pojąć. A my przy lekturze, choć łatwo nam osądzić samego sprawcę, też się dziwimy... Choćby temu, że mu się to wszystko udało skoro był takim nieudacznikiem, jak go opisuje autorka.
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz