Nie zasnąłem :) Mimo, że duszno i zmęczonym strasznie.
Dlatego notka nie od razu, tylko po pewnym czasie. Ale mam nadzieję, że nie umknie Waszej uwagi. Uwaga dołączam do niej jeszcze drugą recenzję!
Przedstawienie w reżyserii Macieja Englerta zostaje w głowie szczególnie dzięki kreacji Borysa Szyca, ale choć dostrzegam w nim trochę słabych stron, uważam, że teatr wykorzystał jak najpełniej swój zespół i choćby za to należą się brawa. Choć surowa scenografia i trochę uwspółcześniona wersja tekstu dramatu, pewnie kusiła, by w tej małej przestrzeni skupić się na psychologii postaci (co przez 4 godziny byłoby trudne do zniesienia), twórcy postanowili urozmaicać widzom całą historię, co i rusz wprowadzając na scenę kogoś z bogatego zespołu aktorskiego Współczesnego. Czasem w rolach drugoplanowych, choćby na chwilę, ale ponieważ to twarze znajome, od razu publiczność reaguje inaczej. I nie mówię tu tylko o Kowalewskim i Charewiczu, ale również choćby o Damięckim, Wakulińskim, Michałowskim, Garlickim. Zdarzają się i obsadowe zdziwienia, ale może na nie spuśćmy zasłonę milczenia - może źle trafiliśmy po prostu (każdy może mieć zły dzień).
Pewnie byłbym tą wersją Hamleta prawie zachwycony, gdyby nie to, że przecież nie tak dawno widziałem niesamowitą inscenizację z National Theatre Live. Wiem, wiem: środki finansowe, możliwości itp. Ale tam chodziło też o pewne ciekawe rozwiązania nie tylko wizualne, ale również w samym tekście.
Tu zaskoczeń dużych nie ma, lecimy ze standardową i dość powierzchowną wersją, pewne rzeczy są jedynie zasygnalizowane, ale marudzić nie ma co - widz ma się nie nudzić i nadążać (rozumiejąc) za akcją :)
Do najważniejszego trójkąta (Hamlet, królowa, nowy król - Szyc, Dąbrowska, Zieliński), dołącza w naszej uwadze wcale nie Ofelia, czyli wybranka Hamleta, ale jej ojciec - Sławomir Orzechowski. Jako Poloniusz jest bliższy w tej kreacji, którejś ze swoich ról komediowych, ale uczciwie trzeba przyznać, że przyciąga uwagę. I cała ta czwórka gra naprawdę dobrze (choć Dąbrowska jest trochę zbyt sztywna). Do nich można by dorzucić jeszcze kilka młodych twarzy (np. Michał Mikołajczak), wyrazistych, z niezłą dykcją. Reszta bardzo w tle. Chwilami nawet nie wiemy po co wchodzą na scenę, skoro nic nie robią, a jedynie śmieją się w kułak z jakiejś wpadki, którą chyba tylko oni zauważyli. Może reżyser uznał, że tak dużą i pustą scenę musi zapełnić postaciami?
Wspominam jednak o różnych aktorach, bo moim zdaniem niesłusznie brawa zbiera głównie Borys Szyc. Owszem, jest niezły (choć chwilami też drażni, gdy próbuje być dziecinnie zabawny), emocjonalny (i dodajmy bardzo "wylewny"), pokazuje dużo więcej niż zwykle ma okazję w rolach ekranowych, ale nie udźwignąłby całości na swoich barkach.
Generalnie: bardzo udany wieczór. Niewiele rzeczy przeszkadza, drażni (no może przedstawienie na dworze wystawione przez trupę aktorską - bez pomysłu i w dodatku widzowie niewiele widzą), a zobaczyć tyle znanych twarzy na scenie to ogromna przyjemność.
**************
HAMLET
we Współczesnym czyli … jak pokochałam Szyca.
Nie tak
dawno słuchałam w TOK FM rozmowy o
książce „Szekspir bez cenzury. Erotyczny żart na scenie elżbietańskiej”
przeprowadzonej przez Cezarego Łasiczkę
z prof. Jerzym Limonem, w której to panowie dowodzili, że Szekspir był mistrzem
aluzji, przenośni, był dowcipny w swoich utworach, a dużo tego znika
przez skróty w tekstach, przez tłumaczenia, że potrzeba ogromnych
umiejętności, by nie zepsuć myśli oryginału. Że dużo zależy od sposobu
podejścia do tekstu, interpretacji, umiejętności tłumaczy a później reżyserów i
aktorów. I tak sobie pomyślałam (bo już
miałam bilety na „Hamleta”), że w porządku, można się uśmiechać czy głośno
śmiać na komediach Szekspira, ale co można zrobić np. z tekstem „Hamleta” …
przecież to dramat.
Kiedy
kurtyna poszła w górę – oniemiałam. Spodziewałam się … no, raczej wszystkiego,
a nie sceny z tak minimalną ilością sprzętów; kilkoma kolumnami, stołem,
kilkoma krzesłami. W dodatku aktorów we współczesnych strojach. Z minuty na minutę widać było, że
wszystko to zaczyna służyć przede wszystkim SŁOWU. Nic nie rozprasza, nic nie
zakłóca odbioru tekstu. „Hamlet” w całości, wersja pełnowymiarowa w tłumaczeniu
Józefa Paszkowskiego w reżyserii Macieja Englerta ze scenografią Marcina
Stajewskiego i muzyką Zygmunta Koniecznego. No, no. Ciekawie się zaczęło … Z
minuty na minutę było coraz lepiej. Postaci mocno zarysowane, od razu widać
połączenia między nimi, koligacje, wiadomo kto z kim i dlaczego – duży plus,
szczególnie dla ludzi młodych, których w teatrze było bardzo dużo, a są zapewne
dopiero na etapie poznawania Hamleta. Ściągnąć ich na klasykę do teatru … w
takiej ilości - kolejny plus. Grają go od dobrych kilku sezonów, a bilety dalej
trudno dostać.
Jednak, żeby
tekst dotarł do widza potrzeba aktora. Najlepiej dobrego. Ale żeby Szyc?
Ryzykowne – myślałam. Ale ludzie chodzą – trzeba zobaczyć … I zobaczyłam! Wszedł
ON – Borys Szyc, aktor kojarzony przeze mnie jedynie z komediami niewysokich
lotów, ostatni aktor, którego jako widz widziałam w roli Hamleta. Wszedł i
zawładnął scenę. WOW! Wielkie WOW! Mocny głos, piękna dykcja, widać, że dobrze
czuje się na scenie … Wyrazisty, władczy a za chwilę neurotyczny, zagubiony.
Raz przyjaciel a raz wróg. Raz kochanek, raz oprawca. Buntownik lub cynik.
Arogant lub wrażliwiec. Każda jego kwestia coś niesie, coś przybliża. Jego
emocje są wyraziste, krwiste. To nie jest Hamlet podniosły, patetyczny a przez
to sztuczny, to młody, buntowniczy, autentyczny młodzieniec, poprzez grę Szyca mądrze uwspółcześniony. A jednocześnie czuje
się w nim swoisty rys komediowy. Kiedy udaje głupca jest autentycznie zabawny,
choć gdzieś tam w podświadomości czuje się niebezpieczeństwo jego wściekłości.
Może w tym tkwi ogromne zainteresowanie tym przedstawieniem. Hamlet Szyca to
przykład ponadczasowości tego utworu. On zachowuje się jak współczesny chłopak,
mówi, intonuje podobnie jak młodzież na ulicy. To zraniony człowiek, który
pragnie zemsty, ale nie stoi na cokole wzniosłości, on chodzi po świecie jak
zwykły obywatel. Może dlatego tak się podoba i wszyscy go „kupują”. Ja go również kupuję w całości i
niezaprzeczalnie. Szyc zawładnął moimi emocjami, wyszłam nim oczarowana.
A wokół
niego korowód dobrych aktorów „Współczesnego”: Katarzyna Dąbrowska jako
Gertruda, matka Hamleta – wyniosła, oszczędna w ruchach. Kiedy tym swoim
matowym głosem wygłasza kwestie – jest autentycznie królewska. Andrzej
Zieliński jako król duński – lubię go, za każdym razem kiedy widzę go na scenie
odnoszę wrażenie, że coś skrywa we wnętrzu … a w „Hamlecie” to wrażenie dodaje
autentyczności granej roli. Poloniusz – Sławomir Orzechowski, w tej
inscenizacji mniej szambelan królewski, więcej ojciec Ofelii i Leartesa,
świetny, zaskakujący, w zależności od sytuacji zmienny jak kameleon, raz
śmieszny, raz irytujący, ale zawsze jakiś. Horacy – Michał Mikołajczak, pięknie
zagrał przyjaciela Hamleta, takiego na dobre i na złe, wierzyłam mu
autentycznie. Leartes – Marcin Januszkiewicz jako kochający brat, dobry syn,
emocjonalny, rozedrgany, autentyczny. Ofelia – w I akcie dobra, rzetelna gra,
natomiast jako oszalała Ofelia w akcie II – perełka. Zresztą cała obsada
„Hamleta” jest bardzo dobra, choć nie o wszystkich tutaj piszę. Nawet
epizodyczna rola Krzysztofa Kowalewskiego w roli grabarza jest swoistym
majstersztykiem.
I okazało
się, że tak grany „Hamlet” może też rozbawić mimo, że to dramat. Trzeba tylko
pójść do „Współczesnego” i zobaczyć w roli tytułowej Borysa Szyca. Zobaczyć co
dobra reżyseria, światło sceniczne i świetna gra aktorska potrafią uczynić z
klasyki. Wielkie brawo!
Z całego
serca dziękuję za ten emocjonalny, zaskakujący wieczór.
Panie Szyc!
Jest Pan wielki!
MaGa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz