piątek, 19 czerwca 2015

Człowiek i Nadczłowiek - National Theatre Live, czyli czy mężczyźni naprawdę są sprytniejsi od kobiet?

Wczorajszy tekst o przerwie na blogu jak najbardziej aktualny, cud póki co się nie zdarzył, ale jeszcze jeden dzień regularnych notek podarowuje mi ktoś zaprzyjaźniony. Sam na spektakl nie mogłem się wybrać, ale jak widzicie relacja jest. Projekt Multikina mam nadzieję, że będzie kontynuowany na jesieni, bo jest świetny! A teraz na wakacje wchodzą w retransmisję koncertów i show kabaretowe na żywo. Czy też się to przyjmie? Na spektaklach zwykle pełne sale!

Zapraszam do przeczytania recenzji od człowieka, którego namawiam do pisania częściej - prawda, że jest w tym dobry? Wczoraj spektakl prawie do 23, dziś o 8 rano miałem już tekst na skrzynce. A sam biegnę na wykłady. 



Dzięki uprzejmości British Council oraz Multikina mogliśmy obejrzeć retransmisję spektaklu z National Theatre – „Człowiek i Nadczłowiek” – wg dramatu George`a Bernarda Shawa o tym samym tytule.
           „Człowiek i Nadczłowiek” zasługuje na uwagę z wielu powodów. Po pierwsze, stanowi swego rodzaju współczesną trawestację „Don Giovanniego” Mozarta. Po drugie – jest konglomeratem poglądów irlandzkiego dramaturga na kwestie związane z rolą religii i filozofii w kulturze angielskiej. Wreszcie też stanowi całkiem aktualną współcześnie satyrę na stosunki damsko - męskie.

            Sztuka odtworzona jest dość wiernie w stosunku do pierwowzoru. Poznajemy więc      w realiach brytyjskich nadczłowieka, Jacka Tannera (Ralph Fiennes), który jako współczesny Don Juan  i rewolucjonista nie do końca podoba się panu domu, w którym akurat się znajduje. A jest tam dlatego, że jak się okazuje, na skutek podstępu wolą testamentu zmarłego przyjaciela ma stać się współopiekunem córek zmarłego – razem z nielubianym przez siebie panem domu. Pierwszy akt przynosi gorzki obraz pełnego purytańskiej obłudy brytyjskiego społeczeństwa, lawina sądów nad bezwstydnością przyjaciółki domu, która zachodzi w ciążę z nieznanym nikomu mężczyzną, chęć jej wyrzucenia z domu i zerwania kontaktów, koterie         i układy, podstępy, wszystko to sprawia, że zacierają się granice czasu i przestrzeni, widzimy samych siebie z naszymi codziennymi problemami. Komedia oskarżeń urywa się, gdy okazuje się, że kobieta wcale nie jest „damą upadłą”, godną potępienia, a mężatką (mąż to bowiem okazuje się tym, który przyczynił się do jej błogosławionego stanu). Jak w takiej sytuacji zachować mają się domownicy, by wyjść z twarzą? W roli „upadłej” damy rewelacyjna Faye Castelow, na której dokonania w innych brytyjskich produkcjach warto zwrócić uwagę.
            Już w pierwszym akcie także zaczynamy rozumieć, że Jack Tanner, bezwstydny uwodziciel i bogaty miłośnik wystawnego życia, nie jest obojętny młodej dziedziczce Anne, nad którą - jak wiadomo – ma sprawować - także moralną – opiekę. Pech chce, że kocha się  w niej także biedny poeta Tavy, który – choć byłby o wiele lepszą partią, nie jest przez nią traktowany poważnie. W tym momencie kolos podboju kobiet, Jack, staje się ofiarą podstępu kobiet. Wszystko, co robi, nie ma sensu, ponieważ plan Anne realizowany jest z żelazną konsekwencją. A więc ślub? Odwrócenie konwencji typowej dla miłości dworskiej wywołuje festiwal pomyłek i zabawnych sytuacji. Dodając do tego filozoficzne wywodu Tannera (i innych bohaterów) otrzymujemy całkiem znośny i ciekawie zbudowany obrazek.
            Pięknie zbudowana scena obrotowa pozwala, by kolejne części sztuki odbywały się  w różnych miejscach – a to przy luksusowym aucie w nadmorskiej  miejscowości, a to w Hiszpanii, dokąd Jack ucieka przed nieuniknionym polowaniem Anne. Tam zostaje porwany przez bandytów, a we śnie spotyka nawet Diabła! Oniryczna sekwencja „Don Juan w piekle” stanowi mistrzowsko komediową wizję walki płci. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że to kobiety rządzą światem, a mężczyźni potrafią jedynie puszyć się i opowiadać o swoich walorach. Filozoficzna oprawa całości może jednak być dla widza nieco męcząca, zwłaszcza w połączeniu z faktem, iż przez ponad 3 i pół godziny w sztuce pada tyle słów, że dałoby się     z nich wykroić ze cztery inne przedstawienia.
            Rozmowa z diabłem i przedłożenie cielesnych przyjemności nad majaczącymi na jawie powiewami udomowienia na nic się zdają – Tanner budzi się odnaleziony przez Annę  i – konsekwentnie przez nią przyciśnięty do muru – zostaje oficjalnie uznany za męża. W atmosferze życzeń Jack zapada  się w sobie i – z ostatnimi porywami rewolucyjnej mocy – cynicznie ocenia postępowanie kobiet.
            Trudno dopatrzeć się w przedstawieniu klasycznych konwencji teatralnych, ponieważ sam dramat oparty jest na ich łamaniu. Z całą pewnością wynika z tego jego siła. Magiczna oprawa wizualno - dźwiękowa zapewne jest standardem National Theatre, podobnie jak talent aktorów, wśród których, mimo znakomitych recenzji, najmniej barwnie prezentuje się Ralph Fiennes, który cały spektakl gra jakby jedną miną, choć z dużym zaangażowaniem (czasem  aż nazbyt widocznym w postaci plam potu na regularnie zmienianych koszulach). O wiele lepsze kreacje stworzyli choćby: Clare Cliffird, Elliot Barnes – Worrell, Nicholas le Prevost czy wspomniana już Faye Castelow.
            Pomijając zmęczenie ilością tekstu, sztuka okazała się nad wyraz współczesna. Mieliśmy też możliwość obcowania z wzorcowym brytyjskim akcentem, język sztuki pozbawiony zaś był wulgaryzmów, których pełno we współczesnym teatrze. Okazuje się też, że temat damsko - męskich rozgrywek może być kuszący bez udziału nagości na scenie. Brawo!
I tylko jeden zarzut dla organizatorów. W rozdawanej uczestnikom seansu ankiecie               w metryczce zawarto pytanie o płeć. Można było wskazać jedną z trzech (!) opcji: kobieta, mężczyzna i inna. Inna płeć? To już temat na osobny spektakl...
Sakis Rouvas

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz