piątek, 19 grudnia 2014

Sunset Limited - Cormac McCarthy, czyli czy widzisz światełko w tunelu?

Nie uporam się z porządkami przed świętami..  Ani w domu, ani na blogu. Ale może lepiej sobie pewne rzeczy odpuścić, by nie zepsuć czegoś ważniejszego?  
Niedługo przyjdzie czas na jakieś subiektywne podsumowania, ale to już może w ostatnim tygodniu tego roku. Na dziś i jutro klasycy zza oceanu. 
McCarthy to dla wciąż wyzwanie i zagadka. Dwa tytuły, zresztą tak różne od siebie nie dają mi możliwości, by móc powiedzieć, że go już rozgryzłem. Wciąż mam wrażenie, że więcej w mojej głowie jest opinii na jego temat innych ludzi, przeczytanych recenzji, niż własnych odczuć. Kiedyś w jakimś komentarzu pod moją notką ktoś fajnie podsumował, że jego twórczość nie sprawia przyjemności, ale fascynuje. Jak mało kto potrafi pisać pięknym językiem o tak mało przyjemnych sprawach, że aż się człowiek zdumiewa tymi kontrastami. W przyszłym roku obowiązkowy powrót do tego autora! 

Sunset Limited trudno nazwać książką - to tekst dramatu, raptem niewiele ponad 100 stron dialogu rozpisanego na dwie role. Czy warto więc po nią sięgać? Może po prostu lepiej zobaczyć kiedyś to na deskach teatru lub sięgnąć po świetną ekranizację, o której już kiedyś pisałem?


Dziś jeszcze raz przeczytałem sobie słowa sprzed 2,5 roku i chyba niewiele (może poza literówkami, i stylistyką - postaram się to poprawić w wolnej chwili) bym tam zmienił, czy dodał.
Dwóch bohaterów i mieszkanie jednego z nich. I rozmowa. Można oczywiście przelecieć ten tekst w dwie godzinki, może nawet krócej i stwierdzić, że nie widzi się tam nic super oryginalnego. A jednocześnie, gdy przestaniemy to traktować jedynie jako bitwę na argumenty, jak walkę bokserską, której jesteśmy świadkami, a wczujemy się w to co każdy z nich próbuje temu drugiemu i nam opowiedzieć, przekazać o tym co czuje, ten tekst nabiera głębi. 

Widzą się po raz pierwszy w życiu. Godzinę temu, może nawet mniej, jeden z nich próbował rzucić się pod pociąg, a drugi go uratował, przyciągnął do swojego mieszkania i próbuje odwieść od ponownych prób samobójczych. Nie pyta wprost - dlaczego? Nie prawi kazań, morałów, choć chwilami tak może być odbierany. Próbuje poznać swego rozmówcę, a widząc, że ma do czynienia z człowiekiem inteligentnym, oczytanym, on - prosty, po przejściach, nie tak wymowny, próbuje pokazać to sam kiedyś zrozumiał i dostrzegł, tkwiąc w podobnej pustce, rozpaczy i samotności. 

Czy ktoś kto nie widzi żadnego sensu w dalszym trwaniu, kto śmierć nazywa logicznym wyborem i konsekwencją swojej filozofii życia, spojrzenia na świat, potrafi zobaczyć to co chce pokazać mu ten drugi? To co dla jednego jest najważniejszym doświadczeniem życia, największym darem, łaską, objawieniem i powołaniem, dla jego adwersarza świadczy jedynie o głupocie, naiwności o obraża jego inteligencję.

Dwa światopoglądy. Dwóch ludzi. Czarny i Biały. 
Szczerość, sporo ciekawych i celnych myśli oraz odrobina złośliwości każdego z nich. To plusy. Ale dla osób, które choć trochę otarły się o filozofię, trudno będzie rzeczywiście znaleźć tu coś super odkrywczego. Chyba jednak pokazanie człowieka w dramatycznych okolicznościach, tak bezbronnego w zderzeniu z naturą, z losem, jak udaje się to w innych powieściach McCarthy'emu, wstrząsa nami dużo bardziej niż taka trochę ascetyczna forma dysputy i łopatologiczne nazywanie tego, co tam odkrywamy sami.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz