Moje drugie spotkanie z Coetzee. Czekając na barbarzyńców zachwyciło, natomiast Hańba czytana trochę w biegu, okazała się wyzwaniem dużo trudniejszym.
Po pierwsze, trochę drażnił mnie główny bohater i jego dylematy, po drugie (i chyba bardziej istotne), cały czas miałem wrażenie, że to co najważniejsze w tej książce, kryje się gdzieś między słowami. Wcale nie w dialogach, wyrażanych opiniach i deklarowanych stanowiskach, a tym bardziej w czynach. Od tego co zrobiły konkretne postacie, istotniejsze jest to czego nie zrobiły.
Żeby rozgryźć tę powieść według tego klucza, chyba będę musiał kiedyś zrobić drugie podejście. Tym razem przyznaję się bez bicia - prześlizgnąłem się przez nią, bez specjalnego analizowanie i prawdę mówiąc bez większej przyjemności.
Pojawiający się w powieści dość wyraźny sposób wątek stosunków między rasowych w RPA, jakoś niespecjalnie mnie poruszył, dużo ciekawsze było dla mnie to co działo się w psychice głównego bohatera. Nie chcę w ten sposób umniejszać znaczenia pewnych kwestii tu poruszonych (np. krzywd jakich doświadczali czarni Afrykanie ze strony białych i pragnienia zemsty, pokazania siły), po prostu tak to tym razem odebrałem.
O ile cały początek, czyli romans starszego już profesora literatury Davida Luriego ze swoją młodziutką studentką, był interesujący, potem robi się jeszcze ciekawiej, dzięki temu, że spadają na niego pewne konsekwencje tej relacji, to cała wyprawa do córki i to co ich tam spotyka, jakoś mnie strasznie zmęczyła. Po prostu nie potrafiłem zaakceptować pewnych rozwiązań, decyzji i nie ukrywam, również bierności wobec zła jakie ich spotyka.
Ktoś może zadać mi pytanie - czy było inne wyjście. A było na pewno. Nie wiem czy lepsze. Ale jakoś chyba walka, przynajmniej jej próba jest dla mnie łatwiejsza do zrozumienia niż poddanie się losowi, przyjęcie tego jako rodzaju kary za wszystkie swoje wcześniejsze winy. O ile taka postawa w przypadku wcześniejszych wydarzeń na uczelni wydaje się czymś co możemy przyjąć, to przy kolejnych wydarzeniach jakoś mi ta nowa filozofia życia zgrzyta, wydaje się nienaturalna. Są oczywiście pewne czynniki towarzyszące, które mają wpływ na takie, a nie inne decyzje - znudzenie dotychczasową pracą, wypalenie, potem może po prostu akceptacja prośby córki, chęć jej obrony, ale tak czy inaczej - o ile pierwsze ruchy nic nie niszczyły ostatecznie, mogły oznaczać jakiś nowy początek, to wszystko okazało się jakąś równią pochyłą, na której bohater powoli traci całą swoją pewność siebie, siły życiowe. Od wydawałoby się mało istotnego zdarzenia - oskarżenia o molestowanie, które choć było dla niego zaskoczeniem, nie stawiało go przecież w sytuacji bez wyjścia, aż do dziwnego stanu zawieszenia, gdzie nic nie ma sensu, gdzie nie ma przyszłości...
Jak na nowo odnaleźć sens? Jak żyć z doświadczeniem hańby?
Ciekawa książka, ale i niełatwa. Brakowało mi tego opisów, tego rozmachu i bogactwa jakie miałem wrażenie wykreował w "Czekając na...". Tutaj jest jakoś tak chłodno, surowo, ascetycznie...
Ogółem autora kojarzę, choć nie jestem pewna skąd.. jednak jeszcze nie miałam okazji przekonać się na własnej skórze, jak odbiorę jego twórczość.
OdpowiedzUsuńja z czystej ciekawości i poniekąd trochę ze wstydu (że nie znam twórczości) staram się jak tylko mam okazję sięgać po pisarzy, którzy zdobyli nagrody Bookera, Nobla lub równie cenne. Warto mieć własne zdanie
UsuńRobert, ja mam dokładnie tak samo ;)
UsuńCzytałam tę książkę około pięć lat temu. Nie pamiętam już szczegółów, ale za to doskonale pamiętam, że mnie ta książka zirytowała.Zirytował mnie profesor i ta niemoc, jaka była w udziale jego córki na farmie. Co nie oznacza, że chcę umniejszyć tej książce. To, że wywołała emocje, a niechby i nawet negatywne - oznacza, że dostała ode mnie punkt ;)
OdpowiedzUsuńmoże takie było właśnie zamierzenie autora? Osobiście jednak nie potrafię zaakceptować wyboru jego córki, tej chęci wtopienia się w tamtą kulturę nawet kosztem samego siebie i własnych wartości, jako moralnie lepszego,
Usuń