wtorek, 9 grudnia 2014

Zaginiona dziewczyna, czyli musisz się przyznać

Mała przerwa w notkach o kryminałach, ale dziś jedynie krok w bok, bo dzisiejszy film to ekranizacja powieści Gillian Flynn (kilka dni temu pisałem o jej powieści), okrzykniętej nową mistrzynią thrillerów psychologicznych. Do tego za reżyserię zabrał się David Fincher, znany z tego, że unika w swoich dziełach sztampy. W efekcie mamy rzecz naprawdę zaskakującą, trzymającą w napięciu (niektórzy film nazywają godnym Hitchcocka), świetną rozrywkę. Czy to wielkie kino? Raczej nie. Ale na wypad do kina jak znalazł. Nie przegapcie!

Czemu uważam, że film raczej nie pozostanie w mojej pamięci zbyt długo? Ano o ile scenariusz to jazda bez trzymanki, to aktorsko moim zdaniem "Zaginiona..." niestety nie powala. Nie oczekuję by w thrillerze zafundowano mi jakieś bardzo głębokie portrety psychologiczne, ale przydałoby się włożyć w te postacie trochę więcej życia, prawdziwych emocji, a nie ciągłego udawania. Jak dla mnie wyszło trochę sztucznie - bawidamek, który rzeczywiście niespecjalnie wygląda na przejętego zaginięciem żony, był trochę wymuszony przez scenariusz (w końcu jest podejrzanym o morderstwo), ale to w jakim świetle możemy zobaczyć ofiarę, to już jest przerysowane na maksa.  
Ogromny plus jednak za to, że film naprawdę zaskakuje. Trudno pisać tak naprawdę dużo o fabule, bo łatwo można zdradzić jakieś ważne szczegóły, ale gwarantuję Wam kilka fajnych zwrotów akcji. Tak naprawdę przez pierwszą połowę filmu, wydaje nam się, że wszystko już prawie wiemy: żona zaginęła, mąż niby jej szuka, ale coraz więcej wskazuje na to iż ich związek wcale szczęśliwy nie był, policja jest już tuż tuż wyjaśnienia sprawy... I wolta. Cholera, jakbyśmy zaczynali oglądać film od nowa. Już za samo to "Zaginioną dziewczynę" można pokochać. 

1035x682-20140717-gone-girl-1800-1405626402Drapiemy się w głowę, zastanawiając czy każdy związek, który po uniesieniach popadnie w rutynę, jest narażony na ryzyko takich konfliktów? Każde z nich opowiada (ona poprzez odnaleziony pamiętnik) jakby zupełnie inną historię... A wydawali się taką cudowną, normalną, kochającą się parą. American dream normalnie. Tyle, że w czasach kryzysu jakoś dużo szybciej jest się ściąganym za nogi na ziemię przez prozę życia. 
No i ten świetny obraz zaszczucia przez media i opinię publiczną. Co tam policja i prokurator - dzięki telewizji i prasie w ciągu doby jesteśmy w stanie wydać wyrok w każdej sprawie. 
Tam gdzie w grę wchodzi podejrzenie o morderstwo zwykle robi się bardzo poważnie i dołująco. O dziwo u Finchera powiedziałbym jest nawet dość zabawnie (choć ciarki przechodzą).

2 komentarze:

  1. Nikt tak nie potrafi wkurzyć jak najbliższa osoba :) Ehh, z perspektywy swojego 7-letniego stażu rozumiem niektóre momenty filmu doskonale. Dla mnie thriller był trochę z boku. Najważniejsza była kwestia związku w którym w porę nie zaczęło się remontować domu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. oglądam właśnie Drogę do szczęścia i jednak tu chyba cały ten proces "rozjeżdżania się" w związku jest pokazany lepiej. Ale nie ważne na co bardziej zwróciliśmy uwagę w Zaginionej... - grunt, że to naprawdę film wart zobaczenia

      Usuń