sobota, 20 grudnia 2014

Dziecię Boże, czyli ludzie widzą w nim zwierzę

Ponieważ wśród zaległych filmów, czekających na notkę, znalazłem ekranizację prozy McCarthy'ego, to zróbmy ciąg dalszy z tym autorem. A potem kolejne dwie klasyczne powieści rodem z Ameryki i Południowej Afryki. 
Chyba jedna z bardziej kontrowersyjnych i mocnych powieści McCarthy'ego, nic dziwnego, że i film przyjemny nie jest. Współczucie dla głównego bohatera miesza się w nas cały czas z obrzydzeniem. James Franco może i nakręcił film dość wierny klimatowi książki, ale chyba raczej dla koneserów, lub wielbicieli prozy pisarza.  


To historia Lestera Ballarda - prostego człowieka mieszkającego gdzieś na prowincji w Tennessee. Nikt go raczej nie lubi, bo facet jest lekko upośledzony umysłowo, ma kłopoty z relacjami z ludźmi, ale dopóki żyli jego rodzice, jakoś wszyscy go tolerowali. Gdy po ich śmierci okazuje się, że nie potrafi utrzymać farmy i społeczność lokalna organizuje licytację, Lester nie może się z tym pogodzić. Ponoszą go nerwy, trafia na jakiś czas do aresztu, a po wyjściu już nie ma gdzie wracać. Tuła się więc po lasach, po różnych ruderach i żyje z tego co uzbiera lub upoluje. 

Najważniejsze w tej historii były dla mnie dwie sprawy. To jego oddalanie się coraz bardziej od normalnego społeczeństwa - nie rozumie ich zasad, nie potrafi się do nich dostosować, a ponieważ nie otrzymuje od ludzi żadnej pomocy, nie czuje wobec nich żadnych ciepłych uczuć. To życie w samotności, jego niezaspokojone potrzeby, sprawiają, że zmienia się powoli w dzikie zwierze, które nie zważając na innych, myśli tylko o sobie. Oczywiście brzydzimy się i oburzamy na jego postępowanie, ale jednak jest też w nas odrobina współczucia. Gdy ucieka przed pogonią niczym szczute zwierze, gdy jest bity, gdy pragnie tylko przeżyć, nie myślimy już o nim jedynie jako o socjopacie, którego trzeba jak najszybciej ukarać, ale raczej jako o kimś kogo należałoby leczyć, pomóc mu. Dawni sąsiedzi, dla których tylko psychopatą atakującym kobiety i wyrzutem dla ich sumienia, nie chcą tego zrozumieć.

Głównego bohatera brawurowo zagrał Scott Haze. Po takich rolach, gdzie aktor wręcz "staje się" daną postacią, nie możemy potem wyjść z podziwu, widząc go w czymś zupełnie innym. Wielka sztuka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz