wtorek, 12 sierpnia 2014

Iluzjonista, czyli tym razem nie same sztuczki są najważniejsze

Miał być dzień raczej wypoczynkowy, bo zwykle po oddaniu krwi, zgodnie z zaleceniami raczej leniuchuję, ale starsza córa zadbała, żebym trochę czasu i jej poświęcił, troszkę więc siadam do klawiatury wypluty... Jeżeli więc będzie mało składnie, to wybaczcie. Wypełnianie luk zostawiam na inny dzień. Może zdążę do końca tygodnia. Bo potem urlop i znów zastanawianie się: będzie sieć czy nie. 

Iluzjonista. Bardzo ciekaw byłem tego filmu, bo choć film daje mnóstwo możliwości, nie jest łatwo oddać sens i urok sztuczek magicznych. Jak to wyjdzie na ekranie? XIX wiek ma swój klimat, więc efekty specjalne tu raczej by nie pasowały.


Pod tym względem film troszkę mnie zawiódł - jest całkiem fajny klimat, ale sztuczek nie jest zbyt wiele, nie są też jakieś bardzo widowiskowe. A więc iluzja Eisenheima powiedzmy na 4. Cała historia to trochę dramatyczna opowieść o miłości. O uczuciach między dwojgiem ludzi, których różnica pochodzenia rozdzieliła w młodości, gdy się poznali i o tym jakie przeszkody stanęły na ich drodze gdy znów się spotkali. Edward już nie jest prostym rzemieślnikiem, ale osławionym sztukmistrzem, którego wszyscy chcą zobaczyć. Wydawało by się więc, że jest szansa dla niego i Sophie - wszak pieniądze potrafią przełamać różne opory rodzin, gdyby nie to, że obiecano jej rękę najstarszemu potomkowi cesarza Austro-Węgier. Ale w tym opowiadaniu o ich uczuciach też jakoś nie było zbyt wiele emocji, trudno było w pełni zaangażować się w tę historię. No, dajmy kolejną 4. 
Jest jednak coś co mnie urzekło. W którymś bowiem momencie cała historia zmienia się jakby w kryminał, w próbę dokonania zemsty, prawie samobójczy atak Edwarda na przyszłego monarchę. Za jednym stoi cały aparat państwa, policji, a drugi ma w zanadrzu jedynie swoje umiejętności i umysł. Rozegranie tej rozgrywki i finał to jest coś co bardzo poprawia w moich oczach ocenę tego filmu. Tu wreszcie widzimy geniusz stwarzania iluzji i sprawiania byśmy uznali ją za prawdę.
    
Edward Norton przez większość czasu ma zbolałą, nieszczęśliwą minę, jego partnerka Jessica Biel też nie powala. Ale za to możemy pozazdrościć Czechom, którzy ściągnęli do Pragi (która gra Wiedeń) kolejną sporą produkcję amerykańską i duże pieniądze. No i na pewno na plus soundtrack! 
 

7 komentarzy:

  1. Mnie ten film również średnio porusza, ale o dziwo wracam do niego, a mianowicie z powodu zdjęć. A te, autorstwa Dicka Pope'a, są bajecznej urody - nieco przymglone, w tonacji sepii, jak ze starego albumu. Fenomenalne. Podobny efekt wypracował później Roger Deakins (skądinąd istny maestro kamery) w "Zabójstwie Jesse Jamesa...", ale w plenerowej, a nie miejskiej scenografii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no fakt, muzyka bez tych zdjęć pewnie nie robiłaby takiego fajnego wrażenia...

      Usuń
  2. Też mam podobne odczucia co do "Iluzjonisty", zresztą zawsze należałam do tego grona ludzi, którzy wolą "Prestiż" Nolana, jeżeli chodzi o filmy o iluzjonistach. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie mogę sobie przypomnieć czy oglądałam Iluzjonistę więc najwyżej wrócę z ciekawości :) z kolei Prestiż oglądałam na pewno i wspominam go dobrze

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie się film bardzo spodobał. Szczególnie za finał i to, że dopiero wtedy można zobaczyć i doceniać te małe gesty, niewielkie sztuczki czy niby przypadki, które w gruncie rzeczy były zaplanowane aby właśnie do tego finału doprowadzić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oglądałam ten film dawno temu, ale pamiętam, że o ile sama historia miłosna mnie nie przekonała (może dlatego, że nie lubię pani Biel), to intryga i owszem - bardzo. Warto też szybko (żeby mieć w pamięci "Iluzjonistę") obejrzeć, wspomniany w komentarzach "Prestiż". Robi wrażenie i można przy okazji porównać ujęcie tematu.

    OdpowiedzUsuń