piątek, 29 sierpnia 2014

Hotel, czyli każdy pragnie akceptacji

Dziś premiera, dziś notka. Przynajmniej nowości nie będą mi zalegać, bo kolejka jakaś się strasznie długa zrobiła. Nie dość, że czasu nie ma na czytanie, to i na pisanie brakuje. żeby rozładować korek ze szkicami, musiałbym chyba wrzucać dwie dziennie... Ale to już byłaby przesada.
Czy warto zobaczyć "Hotel"? Myślę, że tak. Po warunkiem, że lubicie trochę zakręcone kino i stawiacie raczej psychologię ponad akcję. Reklamowany jako czarna komedia, choć jest raczej komediodramatem film Lisy Langseth to opowieść o grupie ludzi, którzy nie potrafią odnaleźć się w rzeczywistości jaka ich otacza. Każdy z nich nosi w sobie jakąś traumę, wrażliwość, słabość, z powodu której nie jest akceptowany przez innych, lub która nie pozwala im na normalne funkcjonowanie. Choćby główna bohaterka - Erika. Młoda, w szczęśliwym związku, spodziewająca się dziecka. Tyle, że po przedwczesnym porodzie, dziecko rodzi się chore. Kobieta nie potrafi się z tym pogodzić, nie potrafi wziąć go nawet na ręce. Depresja coraz bardziej oddala ją również od ukochanego, który nie rozumie co się z nią dzieje. Nawet terapia niewiele jej daje.


I oto na zakończenie jednego ze spotkań, kilkoro z uczestników grupy terapeutycznej zatrzymuje się na chwilę rozmowy - jak by to było na chwilę poczuć się kimś innym, móc udawać kogoś kto ma zupełnie inne życie, zrealizować swoje najskrytsze pragnienia. Od słowa do słowa, pomysł wcielony zostaje w życie. Cała piątka wyjedzie w trasę od hotelu do hotelu, by tam przeprowadzić własną terapię, tak jak sobie to wyobrażają. Przepracować własne lęki, traumy i przełamać bariery jakie tkwią w nich samych - oto cel jaki sobie postawili. Na ile taka ucieczka od rzeczywistości, by "pogrzebać we wnętrzu" może pomóc w powrocie do realnego życia, stawieniu jemu czoła, a na ile ten teatr może pogłębić różne zranienia, gdy zaczynamy wierzyć, że te kilka dni to właśnie sposób na życie? Do czego można się posunąć, co zaakceptować, ile w tym jest prawdy, a ile kłamstw i udawania... Przekonajcie się sami.      

Mamy grupę dziwaków, których na pewno jest nam szkoda i za których mocno trzymamy kciuki. Stąd też nasza akceptacja dla przeróżnych rzeczy, które wyczyniają na ekranie, choćby były bardzo dziwne. Pytanie najważniejsze brzmi: co dalej? Do czego ma to doprowadzić? 

Twórcy i aktorzy umiejętnie lawirują między komedią, groteską i tragedią., w efekcie otrzymujemy film, który może i nie zaskakuje, ale to nie głupie kino o samotności, której doświadczamy mimo świata, który wydawałoby się na samotność nie zostawia zbyt wiele miejsca. Gdy dusza krzyczy z rozpaczy, wyłazi na wierzch cała nasza bezradność i szukanie ratunku czasem w najbardziej dziwnych miejscach i w sposobach. 


2 komentarze:

  1. Raczej się nie skuszę, obawiam się traumy, zawiało mi melancholią jakoś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. melancholii raczej nie ma, ale to takie poruszanie się po cienkiej linii między poważnym tematem i humorystycznym do niego podejściem...

      Usuń