Odkładam na jutro notkę o kolejnym tomie przygód Kacpra Ryxa, żeby była jakaś odmiana. I tak jeszcze na swoją kolej czeka 5 innych książek do opisania. Jak próbowałem się doliczyć, wychodzi mi na to, że to 52 pozycja przeczytana w tym roku. Kolejna, po którą sięgnąłem w ramach DKK i nie wiem czy bym inaczej na to trafił. Melodramaty i romansidła to literatura, która mnie średnio fascynuje, a tu na dodatek tytuł mało znany. Okazuje się jednak, że dyskusja była całkiem ciekawa.
Wydawnictwo WAM ma całą serię tego typu powieści obyczajowych, wzruszających i odwołujących się do wartości (nawet jeżeli nie nazywa się ich wprost). Wiara, nadzieja i miłość są przecież człowiekowi niezbędne do życia. I czasem warto sobie o tym przypomnieć. Nie marudzę więc, łyknąłem książkę dość szybko i pobudziła mnie ona do refleksji: na czym polega fenomen takich powieści - przecież bardzo poczytnych, kupowanych, a mimo wszystko pisanych głównie w Stanach. Czy znacie naszych autorów albo tytuły, które można by pod tego typu literaturę podciągnąć? Najlepiej mężczyzn :) Skoro są Amerykanie i jest popyt to czemu u nas (gdzie tylu wierzących) brakuje pisarzy "popularnych" piszących z takim spojrzeniem o życiu? Może blisko gdzieś bym umieścił lubianego przez mnie Grzegorczyka, ale jednak to już umieszczone jest wprost wokół Kościoła, a gdzie jest miejsce na "normalnych " bohaterów i ich problemy? Czy u nas brakuje materiału na melodramat? Nie potrafimy tak otwarcie mówić i pisać o uczuciach?
Uwaga: nie wiem czy uda mi się uniknąć pewnych spoilerów.
Trzeba przyznać, że Charles Martin (podobnie jak wielu pisarzy ze Stanów) o uczuciach pisać potrafi. Ba - powiedziałbym nawet wychodzi mu to trochę lepiej niż tworzenie realistycznych bohaterów i dobrych dialogów. Świat wewnętrzny, wspomnienia i po wielokroć rozpamiętywana dawna miłość - to dominuje w tej książce. Nie mówię, że jest zła. Ale jest specyficzna - nie każdemu podejdą te sentymentalne, melodramatyczne tony. Wszystko jest bowiem prowadzone tak aby wzruszyć czytelnika - jest i cierpienie, ale jest i nadzieja, jest dziecko do uratowania i jest genialny chirurg, który może tego dokonać. O ile oczywiście otrząśnie się z czarnej rozpaczy w jaką popadł po śmierci żony. Całe jego życie od wczesnej młodości, skupione było na niej. To dla niej skończył medycynę, zdobyć specjalizację, a wszystko po to by móc przedłużyć jej życie, wszczepić jej nowe serce. Po jej odejściu, wszystko to straciło sens - praca, pieniądze, inni ludzie przestali go interesować.
Serce - to fizyczne, tętniące krew w naszym organizmie, i to duchowe, odpowiedzialne za nasze życie uczuciowe, pragnienie istnienia, działania - jest w centrum tej powieści. Czy chore albo zranione można uleczyć? Przecież chirurgia i wszczepienie nowego, cudzego serca są tu pewnego rodzaju symbolem nowego życia, które można rozpocząć nawet bez operacji. Niektórzy tego potrzebują...
Sporo tu odniesień do wiary (np. fajny pomysł na knajpę, do której zaglądał główny bohater), nadziei i miłości, altruizmu i przyjaźni. Nic dziwnego, że wydało to u nas wydawnictwo katolickie. I tylko żal, że u nas są one trochę na marginesie rynku książek, ich pozycje uważane są za "skażone indoktrynacją". Patrząc na "Kiedy płaczą świerszcze" spokojnie można by to przecież postawić przy każdej innej "literaturze środka".
Bez specjalnych zachwytów, dla mnie zbyt schematyczne i przewidywalne, ale dla ludzi, którzy szukają w książkach ciepła, prostych wzruszeń (i nie tylko dla kobiet) spokojnie można polecić.
Czytałam, faktycznie bardzo dobrze Martin pisze o uczuciach, mnie do tej książki przyciągnął fragment z broszurki promocyjnej, którą gdzieś zgarnęłam. Coś jeszcze kiedyś z tej serii czytałam. Wartościowe lektury, no nie jakieś arcydzieła, ale godne uwagi.
OdpowiedzUsuńJa również przeczytałam, a do zakupu i lektury zachęcił mnie tytuł książki. Wydał mi się intrygujący.Lubie czytać o emocjach, sama ma ogromny problem do ich wyrażania. Książka godna polecenia.
OdpowiedzUsuń