W konkursie wakacyjnym, który trwa jeszcze przez dwa tygodnie mam dla Was książkę, na podstawie której powstał ten film, może więc "na zachętę" dwa słowa... Za zastrzeżeniem, że choć film dość wiernie odtwarza treść książki, czyli wspomnienia 4 młodych fotografów, to książka i tak jest zwykle dużo lepsza.
Nazwa nadana nieformalnie ich grupce pojawiła się ze względu na ich odwagę, na to że często z aparatami wchodzili tam gdzie nikt nie miał odwagi się pojawiać. Zwłaszcza, że sławę zdobywali w RPA, w ostatnich dniach apartheidu, zdobyć więc zaufanie różnych grup, białym reporterom nie było łatwo. To świat gdzie nie ma szacunku dla akredytacji i legitymacji prasowych. Ostatnio coraz więcej pojawia się takich opowieści reporterów wojennych, gdzie możemy jakby z drugiej strony posłuchać i zobaczyć jak wygląda droga do zrobienia dobrego zdjęcia, czy korespondencji.
Ile kosztuje ryzyka, no i szczęście jedno dobre zdjęcie. Być tam gdzie coś się dzieje. Być i na czas przycisnąć migawkę. Zdjęcie, które poruszy innych, które wzbudzi jakieś emocje. Nagroda Pulitzera trafia się wybrańcom, a każdy strzelając tysiące klatek, marzy o tym jednym ujęciu.
Choć cała ta historia opowiada a latach 90-tych, to przecież wciąż temat jest aktualny. Wciąż można również zadawać pytania zarówno o ryzyko takiej pracy, jak i o etykę. Bycie świadkiem, udokumentowanie czegoś ważnego to misja, ale czy nie jest to również żerowanie na ludzkim nieszczęściu, bez reakcji, bez pomocy, z nastawieniem: im gorzej, tym lepiej.
Greg Marinovich wspólnie z Joae Silvą opisał swoją "drogę do kariery", od wolnego strzelca, aż po członka znanego zespołu reporterskiego. Przyjaźń, pracę, skoki adrenaliny, emocje, różne sposoby odreagowywania tego co przeżywali, co widzieli, stresu, zmęczenia.
Ciekawy temat, dobre zdjęcia, kulisy pracy fotoreporterów, ale jakoś aktorsko ten film nie powala. Zresztą fabuła też chyba trochę bardziej by zyskała gdybyśmy byli skupieni na jednej postaci, a nie na czterech.
Polecam do obejrzenia. No i do przeczytania. Jak wspomniałem: książka do zdobycia u mnie w konkursie.
Nie ukrywam,że mam dużą nadzieję na wygranie tej książki u Ciebie:)
OdpowiedzUsuńJak już nie raz wspomniałam w pierwszej kolejności książka a potem film.
Skusiłam się ostatnio na zakup "Eli,Eli" Tochmana z fotografiami Wełnickiego.Póki co leży i czeka na na lepszy czas do czytania.Tu niektóre fotografie też porażają.Nic chyba jednak nie przebije zdjęcia dziecka z sępem.O etyce takiej pracy i jej efektów, tak jak wspomniałeś, długo można by dyskutować i jak zwykle są dwie strony tego medalu.
Eli, Eli jeszcze przede mną, ale po poprzedniej książce Tochmana trochę się tego obawiam.
UsuńNie czytałam jeszcze Tochmana,to będzie pierwszy raz.Kusisz ciągle nowymi książkami a ja muszę dozować sobie zakup z racji ograniczonego budżetu:)
OdpowiedzUsuń