piątek, 22 listopada 2013

Andrzej Sapkowski - Sezon burz, czyli zamiast porządnej powieści dostajemy...

Chyba dołączę do chóru malkontentów. Kiczowata okładka, niby bohater ten sam i treść podobna, ale po
pierwsze ja już nie ten sam co 20 lat temu, a po drugie chyba wszyscy oczekiwaliśmy nie tyle odcinania kuponów od tamtego, ale czegoś świeżego, zaskakującego. Skoro się skończyło sagę, to po co do niej wracać, jeżeli nic nowego nie ma się do powiedzenia? Bo ten tomik - owszem czyta się fajnie, lekko, ale już emocje nie te same i wszystko ma posmak dania odgrzewanego (i to nie za dobrze). Ładnie to ktoś określił: Sapkowski zamiast porządnej powieści wypuścił rzecz, która przypomina fanfic, tyle, że bardziej dopracowany. Czyli wymyślił sobie, że dopisze jakieś przygody słynnego wiedźmina Geralta i wrzuci je gdzieś pomiędzy wydarzenia sagi.
Niby klimat jest, akcja jest, Geralt ten sam, ale gdzieś zniknęło całe napięcie, więcej emocji chyba budziły pierwsze opowiadania niż ta książka. Gdy porównuję sobie to z niedawno przesłuchanym pierwszym tomem trylogii husyckiej, to tu jakbym widział zamiast zdolnego pisarza, zwykłego rzemieślnika, który bawi się znanymi schematami i chwytami.
 
Chyba tylko w jednym wymiarze można pogratulować twórcy - marketingowym. Bo tu chyba od Rowling nie było aż tak wielkiego zamieszania i promocji.
Ciąg dość słabo połączonych historii (bo trudno uznać stratę mieczy za godne uwagi wydarzenie, które udźwignie ciężar naszej niegasnącej uwagi), migających przed oczyma postaci i kolejnych kłopotów w jakie wpada nasz bohater po prostu nie tworzą jakiejś całości. Nie dowiadujemy się też niczego specjalnie nowego ani o Wiedźminie, ani o innych postaciach. Czy więc dziwne, że mimo lekkości i swobody z jaką to jest napisane, czyta się bez wypieków na twarzy? Odrobina humoru, spora dawka walk i starć z różnymi popaprańcami i guzów zbieranych za własne błędy, sprawiają, że traktujemy to jako powrót do tego co znane, co lubiliśmy. Ale to co podobało się 20-latkowi, nie zawsze się sprawdza jako rzecz, która wciąż może bawić. Trzeba też przyznać, że to co nadal sentymentalnie nadal gdzieś tkwi w głowie, miało wyjątkowy charakter w latach 90-tych, gdy takiej literatury było u nas tyle co kot napłakał. Dziś mamy jej do woli - od rzeczy ostrych, mięsistych, zabawnych aż po grafomaństwo zabarwiane na czarno, czerwono, czy różowo. 
Niby miło jeszcze raz spotkać Wiedźmina, Jaskra i kilka znajomych postaci, ale szkoda, że to spotkanie kończy się takim dziwnym uczuciem, że jest w ich przygodach już coś udawanego, jakby odgrywali role, które już znamy.
To nie jest zła powieść. Ale też nie jest tak dobra, jak to wszystko od czego zaczynała się moja przygoda z Wiedźminem. Podobnie jak w przypadku Ziemkiewicza, ewidentnie powrót do fantasy pokazuje, że panowie powinni szukać nowych wyzwań, a nie wracać do światów i dekoracji, w których tworzyli -dzieścia lat temu.

5 komentarzy:

  1. Kolejny głos, który utwierdza mnie, że co się odwlecze, nie uciecze :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale też oczekiwania były spore, no przecież nowy Wiedźmin! ;)
    Zgadzam się ze krytycznymi głosami, to wszystko prawda - że wtórne, że odgrzewane, że nic nowego. I co z tego! ;) Parę godzin w znajomym świecie sprawiło mi naprawdę dużo radochy i nic to, że nie jestem od bardzo dawna nastolatką, Wiedźmin i tak pozostał jedną z moich ulubionych postaci literackich :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadania połączone w jedną historię, to chyba najlepiej określa fabułę :)

    OdpowiedzUsuń
  4. zawsze jestem sceptyczna jeśli idzie o takie powroty. No i okazuje się, że słusznie. A może mnie się spodoba? Tak czy siak, nie mam jeszcze, dopiero idzie do mnie, będzie prezentem dla córki. Za jakiś czas się okaże, czy tak samo to widzę

    OdpowiedzUsuń
  5. Zamówiłam, jutro odbieram z księgarni. Jako prezent dla nastolatka, który jest na etapie prawie bezkrytycznego zachwytu Wiedźminem - być może się sprawdzi. Przekonam się, czy przeważy "prawie" czy "bezkrytycznie" :)

    OdpowiedzUsuń