czwartek, 10 października 2013

Kwartet, czyli nie daj się pogrzebać za życia

Udało się rozwiązać problem z anteną i już się cieszę na kolejne znalezione w tv perełki... Ale mam nadzieję, że jakoś uda mi się zachować równowagę na blogu i nie wrzucać jedynie notek filmowych. W końcu wśród lektur też nie brak ciekawych rzeczy - staram się aktualizować czytane na belce obok. Nie będę dziś pisał zbyt dużo o planach co do tytułów, z podobnego powodu, dla którego przestałem wrzucać fotki stosów. Zbyt dużo tego jest, a kolejność pisania, podobnie jak czytania, jest uzależniona trochę od nastroju. W każdym razie dziś jak wytrwam w stolicy do wieczora - spotkanie z Marklund, a w sobotę pokaz Historii Roja i koncert Panny wyklęte. A z rzeczy, które wejdą do kin udało się wcześniej zobaczyć Życie Adeli i Wielkiego Liberace, więc pewnie przed premierą też nie omieszkam czegoś skrobnąć.
A na dziś dość skromny film, ale wzbudzający wiele ciepłych uczuć. Coraz więcej mamy filmów poruszających tematykę starości. Może dlatego, że tak wielu reżyserów, aktorów, przekraczając pewien próg życia, ma ochotę opowiedzieć coś jeszcze właśnie z tej perspektywy? Dla nas - tylko powód do radości! No bo dlaczego mielibyśmy spisywać ich wszystkich na straty, albo spychać do ról drugoplanowych?


Kwartet to pomysł reżyserski Dustina Hoffmana (tak, właśnie tego) oparty na sztuce Ronalda Harwooda. W skrócie powiedzmy iż akcja dzieje się w domu spokojnej starości dla byłych muzyków (kapitalne i wzruszające w tej historii, że zagrało w niej wielu autentycznych mieszkańców takiego przybytku - widzimy ich w napisach końcowych). Śpiewacy operowi, dyrygenci, muzycy filharmonii, ale także jazzmani, raz do roku przygotowują wspólny koncert, by zebrać od sponsorów i darczyńców środki na funkcjonowanie placówki. Głosy może i nie te, ale ile emocji, wzruszeń i wspomnień :) Największa ich sława może już minęła, ale przecież w nich wciąż się tli ta iskra, która przyciągała te wielkie tłumy oklaskujące ich na stojąco w największych salach koncertowych kraju.
Nie jest to może komedia, choć nie raz możemy się uśmiechnąć, bo charaktery bohaterów nie należą do najłagodniejszych, ale po prostu dobre kino obyczajowe. Ciepłe i skłaniające do nostalgii. 
O tym, że starość nie musi oznaczać samotności i jedynie wspominania przeszłości. Że wciąż można cieszyć się życiem. Wbrew wszystkiemu.
W rolach głównych m.in. Maggie Smith, Tom Courtenay (ciekawie porównać tę twarz z widzianą przecież niedawno Samotnością długodystansowca), Billy Connoly, Michael Gamboni Pauline Colins.

3 komentarze:

  1. Strasznie chciałam iść na to do kina, ale w moim mieście nie grali i nie wyszło jakoś... Będę musiała nadrobić!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też już mam coraz bliżej...więc trzeba by było podpatrzeć co i jak ;)

    OdpowiedzUsuń