No właśnie albo się kino Tarantino lubi, bawią nas pewne nawiązania do historii kina, gra z widzem, czarny humor i przerysowanie, albo stwierdza się, że to wszystko głupoty, rzeź, rąbanka i wszyscy, którzy to lubią to psychopaci. Tym samym chyba przyznaję się do posiadania pierwiastka psychopatii, bo czasem naprawdę bawią mnie jego filmy. Facet jest po prostu świetny w tym co robi, totalnie pokręcony i wciąż potrafi zaskakiwać. Powiedzcie sami czyż pomysł by w klimacie spaghetti westernów podsunąć nam ciut przewrotną politycznie opowieść o zemście byłego niewolnika nie jest zaskakujący? O filmie powiedziano i napisano już całkiem sporo, więc ja nie będę się specjalnie rozgadywał, dodam jednak, że jak dla mnie to były jeden z lepszych nominowanych w tym roku filmów i zasłużył na Oscara (było do przewidzenia, że za film i za reżyserię nie dostanie, bo Akademia jest zbyt zachowawcza, ale scenariusz był pewniakiem). Dwie i pół godziny - może trochę nierówne, ale i tak kapitalne i pewnie nie raz będę do tego obrazu wracał choćby dla niektórych scen i dialogów.
Tarantino jak nikt potrafi opowiadać historie gdzie pełno jest groteski czy kiczowatej przemocy, a mimo to wcale nam to nie zgrzyta, jakoś specjalnie nie przeszkadza. To co kojarzymy raczej z kinem kategorii klasy B (albo nawet C) u niego przybiera rangę sztuki. Dlaczego? Bo skubany potrafi tak połączyć różne elementy, że choć nie traktujemy tego serio (a więc odpadają raczej oskarżenia o gloryfikację przemocy) akceptujemy jako pewien środek wyrazu, czasem właśnie podkreślający nierealność tego co widzimy. No dobra, ale skoro to nie jest serio, to czemu się tym zachwycamy? Pewnie nie każdy chwyta w lot jego różne cytaty z innych filmów, ale przecież zabawa w odwracanie ról (żydzi ścigający nazistów, czy też czarnoskóry, który poluje na białych) i sytuacji jest dużo bardziej czytelna. Zamiast głupawych parodii, tu mamy inteligentną grę z widzem, z jego wrażliwością, poczuciem smaku, a wszystko zwykle przy tak napisanym scenariuszu i dialogach, które na długo pozostawiają nam w głowie niepowtarzalne sceny i postacie.
Ciekawie byłoby sięgnąć po "Django" Sergia Corbucciego, który był jedną z inspiracji dla Tarantino tym razem i na tym przykładzie pokazać ile on czerpie z tamtych historii i jak potrafi je po swojemu interpretować, odświeżać w tym niepowtarzalnym stylu.
Co o filmie? Treść chyba znacie: niewolnik o imieniu Django (Jamie Foxx) zostaje uwolniony przez łowcę głów (w tej roli absolutnie świetny Christoph Waltz), który potrzebuje od niego pewnych informacji. Zaprzyjaźniają się i razem potem tropią różnych bandytów, stając się postrachem kilku stanów. Django chce odnaleźć swoją żonę, z którą go rozdzielono po próbie wspólnej ucieczki, razem ze swoim mentorem trafiają na jej ślad na farmie ekscentrycznego plantatora (bardzo dobra rola Leonardo DiCaprio). No i tak - pierwsza część filmu (która zresztą podobała mi się dużo bardziej) to głównie nacisk na postacie dwóch głównych bohaterów - sporo humoru i świetnych dialogów, potem zaczyna się robić coraz więcej scen przemocy (pytanie czy zawsze potrzebnej) i po niezłym napięciu zafundowanym nam w scenach wydawałoby się normalnego obiadku następuje już rąbanka. Może dlatego, że tego było tak dużo, przemoc zdominowała końcówkę, jak dla mnie była zdecydowanie słabsza. Mimo wszystko całość jednak trzyma naszą uwagę i myśli prawie do końca. A potem okazuje się, że jest prawie tyle interpretacji i opinii co widzów. Czy zwróciliście uwagę np. na to iż w bardzo przewrotny sposób reżyser potwierdza stawianą tam w jednej ze scen skandaliczną i rasistowską tezę iż mózg u czarnoskórych jest inaczej zbudowany i zaledwie jeden na tysiąc potrafi przełamać wrodzoną mentalność poddanego?
Tarantino śmieje się ze wszystkiego i nie pozostawia żadnych świętości - z jednej strony pokazuje nam kretynów z Ku Klux Klanu, z drugiej strony jego obrazki stosunków między właścicielami, a ich niewolnikami chwilami przypominają raczej jakiś dom publiczny gdzie wszyscy są z właścicielem po imieniu i żyje im się prawie jak w raju. Pokręcone to wszystko i nie ma się co dziwić niczemu. Tu murzynki mogą nosić imię Broomhilda, czarnoskóry może siadać do stołu z białymi albo obserwować walki na śmierć i życie swoich pobratymców (niczym walki psów). No czyż można Tarantino traktować serio i oburzać się na "jego wersję historii"? Przecież całość to jeden wielki wygłup, łącznie ze świetnie napisaną rolą niemieckiego filozofa-dentysty, którego idealizm zupełnie nie przystaje do tamtych czasów. To pretekst do opowiedzenie pokręconej opowieści o bohaterze walczącym ze złem - bohaterze, na którego szanse pewnie byśmy na początku nie postawili nawet dolara, ale który przechodzi obronną ręką przez wszystkie przeciwności i dokonuje zemsty na wszystkich "złych". Znany motyw, a tu opowiedziany tak, że trudno nie bić braw i nie zakrzyknąć: po raz kolejny Tarantino bawiąc się starymi kliszami klei coś świeżego.
Jak dla mnie świetna zabawa! A soundtrack mieszający nowe ze starym genialnie dopełnia całość.
Wczoraj po raz któryś z kolei obejrzałam "Bękarty wojny" (moim zdaniem wprawdzie to najsłabszy film Tarantino, ale i tak wciąż bardzo dobry) i mam coraz większą ochotę na "Django"... A szczególnie na Christopha Waltza. Mam nadzieję, że jest ZŁY. ;-)
OdpowiedzUsuńtym razem jest dobry, ale w cudowny pokręcony sposób
UsuńTarantino jest niekwestionowanym królem tego typu produkcji. Za każdym razem zabawa na takim seansie jest przednia. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMnie Django bardzo się podobał, szczególnie soundtrack!
OdpowiedzUsuńRap i western? Tylko u Tarantino. Wiem, że film zrobił wielki szum wokół siebie, ale chyba zasłużony. Szczerze mówiąc nie widziałem jeszcze tej produkcji, ale postaram się nadrobić tą zaległość :)
OdpowiedzUsuńnaprawdę wymiata!
UsuńA ja dodam, że ta własnie rola di Caprio utwierdziła mnie w przekonaniu, jakim świetnym jest aktorem. Mam tylko nadzieję, że nie stanie się teraz jednym z "etatowych" aktorow Tarantino, bo w perspektywie mógłby na tym dużo stracić.
Usuńon zupełnie jak Banderas - im starszy tym jest ciekawszym aktorem!
UsuńTylko jakoś Akademia nie lubi di Caprio, nie przyznając mu chociaż nominacji za tą rolę.
Usuń