niedziela, 19 czerwca 2011

Orange Warsaw Festiwal, czyli spory plusik za taki sponsoring

Właściwie z góry powinienem zaznaczyć, iż udało mi się zdobyć bilety tylko na drugi dzień (strasznie żałuję bo jednak to co mnie najbardziej interesowało to Moby i Skunk Anansie) - za późno podjąłem decyzję i mogę sobie tylko pluc w brodę. Za tę cenę tego typu koncerty to gratka nie lada, więc brawa dla organizatorów i sponsorów - chyba nie tylko orange ale i tvn. Można popracować nad organizacją - np. nagłośnieniem czy dystrybucją biletów (w sobotę naprawde było sporo miejsc pustych mimo, że biletów dawno zabrakło), ale i tak dobrze, że Warszawa doczekała się takiego wydarzenia - oby częściej! Stadion ładny wiec jest i miejsce gdzie można to organizować (organizacja dobra, jakoś nie widziałem przepychanek czy absurdalnych kolejek). Ale miało być o wrażeniach muzycznych - w sobotę tylko 3 wystepy, zaplanowany koncert the Streets został odwołany bo lider został z żoną w szpitalu (chyba poród wkrótce). A więc w kolejności: Sistars, Plan B oraz Jamiroquai.
Sistars to pewien fenomen na polskiej scenie muzycznej po wielu latach przerwy dali się namówić na powrót (oby nie jednorazowy). Siostry Przybysz nagrywały w tym czasie solowe rzeczy, ale jednak razem tworzą kapitalną całość - mam nadzieję, że to zapowiedź dalszego koncertowania i może nowej płyty. Ludzi jeszcze na stadionie niewiele, a szkoda bo koncert naprawde niezły. Większość numerów dobrze znana m.in. Spadaj, Sutra czy Freedom - wspólne śpiewanie i bujanie się przy dźwiękach z korzeniami R&B, soulu, funky. Dwa świetne głosy, kapitalne improwizacje, dialog na scenie. Zarówno dla sióstr jak i dla całego  zespołu duży szacun - mimo przerwy świetnie brzmią (jakby koncertowali cały czas), mają fajny kontakt z publiką (przeszkadzały mi tylko trochę ich pogaduchy między utworami bo momentami były od czapy).
Dalej Plan B - kapela, którą jakoś mało kojarzyłem (dopiero potem kapnąłem się, że parę numerów dobrze znałem z radia) - tak to jest jak ktoś nie jest bardzo na bieżąco. Najpierw na scenie pojawił się beatboxer - Faith SFX. Kapitalna energia i zabawa z widzami (m.in. "I like to move it"), gość naprawdę ma ogromne możliwości "aparatu". Publika już rozgrzana, a Plan B rozbujał ludzi sporo dawką soulowych rytmów (jak to potem sobie określiliśmy to najbliższe skojarzenia były z Simple Red) - fajny team, fajne pozytywne brzmienia, ciekawy wokal. Ale okazało się, że ci sami kolesie potrafią też nieźle bawić się mieszajac trochę style i dać nieźle czadu - najpierw klasyki (m.in. "My Girl", "Stand By Me") po wariacku połączone z hip hopem i linia prowadzoną przez ich czarodziejskiego beatboxera, a na finał to juz zapachniało normalną zadymą - było tak ostro, że zdaje się że potem zbierali porozrzucane mikrofony i telerze z perkusji. Świetny koncert - oboje z żoną uznaliśmy go za najlepszy tego wieczoru - chyba najbardziej zaskakujący i różnorodny. Będę pewnie szukał dalej czegoś o tej kapeli.  
Na koniec gwiazda, na którą chyba wszyscy czekali (bo nagle zrobiło sie ciaśniej i na trybunach i na płycie) czyli Jamiroquai. Niby gwiazda już troche przebrzmiała, ale jak widać wciąż ma wiernych fanów. On sam chyba też nie oczekiwał aż tak gorącego przyjęcia, widać było, że jest zaskoczony, fajnie reagował na publiczność i wreszcie zszedł ze sceny aby być bliżej ludzi. Wystarczyło by zamachał, a las kilkunastu tysięcy rąk falował niczym zboże na wietrze - niezapomniany widok. A sam występ? Ano jak dla mnie spora przyjemność ale i bez zaskoczeń - spora dawka porządnego funky, przegląd największych hiciorów no i w samym centrum cały czas on - pełen energii niczym na sprężynach facet w pióropuszu. Fajnie to było zobaczyć na żywo, ale jeżeli ktoś widział jakikolwiek fragment jego koncertu ten nie był zaskoczony. Dwie godziny podskakiwania i bujania się przy tych tanecznych rytmach (my też mając mało miejsca na trybunach przenieśliśmy się na samą górę gdzie miejsca było sporo a widok może nawet i lepszy).
Podsumowując. Koncert zupełnie inny od czwartkowego. Inna muzyka, inna atmosfera (no i nie masz muzyka na 6 metrów od siebie żeby zrobić mu zdjęcie - raczej widzisz go jako małą postać na scenie i zbliżenie na telebimie). Ale odczucia bardzo pozytywne - widać, że jest to dla ludzi okazja nie tylko żeby zobaczyć "kogoś sławnego", ale po to żeby się bawić przy fajnej muzyce. A to można robić nawet między krzesełkami na stadionie skoro nie chcieli nas wpuścić na płytę. Naprawdę spora przyjemność! 
Budzi się w nas zwierzę koncertowe i już mamy ochotę na kolejną imprezę. Teraz tylko kasa i opieka dla dzieci :)))   

4 komentarze:

  1. Jezuuuuuuuuuuu, ale Ci zazdroszczę! Jestem ogromną fanką Sistars, to jest muzyka mojej młodości (czytaj: liceum ;))i być na tym koncercie to by było spełnienie marzeń, ale cóż, nie dało rady ;( Dzisiaj cały dzień zaglądam co chwilę na You Tube i oglądam kolejne dodane filmiki z wczoraj. I z tego co widzę było super - energia jak kiedyś, a z drugiej strony wszystko na jakby jeszcze wyższym poziomie, rzekłabym światowym. I zwracam uwagę, że w zespole są trzy świetne głosy - nie zapominajmy o Bartku :) Mam ogromną nadzieję, że na tym koncercie się nie skończy i dane mi będzie jeszcze zobaczyć Sistars na żywo...A co do reszty: Plan B - odkryłam niedawno i bardzo mi się spodobała ich muzyka, natomiast Jamiroquai nigdy mnie nie kręciło i wstyd przyznać ale kojarzę chyba tylko Cosmic Girl, którą jednak uważam za naprawdę fajną piosenkę, więc sama nie wiem czemu na niej zakończyła się moja przygoda z tym zespołem...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Sistars - i ja mam przynajmniej chyba dwie płytki choć to już czasy dla mnie postudenckie i wtedy nie myślałem o koncertach (dzieci coraz większe wiec się wraca)... Fakt że sporo osób mówi że to duet, doceniam udział Bartka - miał tu też spory wkład chyba w 3 utwory ale jednak tego świetnego pazura czarnej muzyki daja dziewczyny...
    Plan B - naprawde fajne! wiesz ja już nie nadążam za nowościami jak kiedyś - podobno wszedłem w wiek że podoba się tylko to co znałem wczesniej :) ale to mi się podobało
    A Jamiroquai? cóż wpada w ucho ale jak to stwierdziła moja Kasia - wszystko trochę na jedno kopyto, powtarzalne, nie mma płyt więc trudno to ocenić ale na koncercie tak wyszło choć to prawie dwie godziny tylko dla nich

    OdpowiedzUsuń
  3. No nie, no nie! No co post to ja kiwam głową tak, tak! Też byliśmy na Orange z tym, że na całości. Było oj było! Nie będę się rozpisywać, bowiem cały pobyt w Warszawie jest opisany (może zbyt rozwlekle i zbyt dygresyjnie hihi)na moim blogu. Jak masz chęć zapraszam:) A karnety zdobyliśmy cudem:) To także opisane jest w jednym z postów. Serce rośnie jak się odnajduje w przestrzeni człowieka, do którego robi się nagle blisko:)

    OdpowiedzUsuń
  4. :))) to się wciąż jak widać mamy okazję spotkać, może los kiedyś będzie sprzyjał ponownie na jakiejś imprezie w jakimś kawałku kraju

    OdpowiedzUsuń