Wciąż nie znam całości cyklu słowiańskiego Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale kolejne tomy, na które trafiam, czytam ze sporą przyjemnością. Połączenie charakternej bohaterki, która nie daje sobie w kaszę dmuchać, wierzeń słowiańskich, dawnych zwyczajów, ze światem który nie odbiega specjalnie od naszego (auta, unowocześnienia), tworzy całkiem fajną mieszankę, czasem zabawną, czasem trochę niepokojącą. W miastach być może inaczej się to odczuwa, ale na wsiach, wciąż jest nieraz ten niepokój po zmroku, że człowiek czuje jakby obecność czegoś niezwykłego. U Miszczuk wspólnota dba o to, by kapłan (starosłowiański oczywiście) i szeptucha, mieli się dobrze, by ich chronili przed złymi mocami i pomagali w razie potrzeby. I choć para jaką tworzą Jaga i Mszczuj raczej nie jest dowodem na to, że można zbić na tym majątek, to takie powołanie wybrali i swoich nie zostawią.
W najnowszej powieści w ich związku trochę zaczyna zgrzytać. Każde przecież ma jakieś swoje przyzwyczajenia i choć budują wspólny dom, na razie mieszkają w osobnych, a wszystkie próby narzucenia swojej wizji patrzenia na świat temu drugiemu, kończą się zgrzytaniem zębów. Nie od dziś wiadomo, że Mszczuj najchętniej trzymałby się jedynie obrzędów i rytuałów, niekoniecznie interesując się głębiej światem bogów, mocami dobra i zła, uważając że modlitwy wystarczą. Jaga odwrotnie - wszystko chce poznać, dotknąć, nie ma oporów by stanąć twarzą w twarz z tym co innych przeraża lub onieśmiela. Ba, jako kapłanka Swarożyca, nie raz odda się zapomnieniu w jego ramionach, czym doprowadza do szału zazdrości swojego męża. Czy ma wyrzuty sumienia? No może troszkę. Ale dzięki tym dziwnym relacjom, czuje też, że ma u boga ognia jakieś szczególne względy i może prosić go o pomoc w kłopotach. Skoro on oczekuje, że będzie realizować dla niego jakieś misje, to niech ją chroni, gdy sama właduje się w kłopoty.
A te nadeszły dla całych Bielin. W magiczny czas przesilenia zimowego na wieś spadła groza. Zniszczone gospodarstwa, pomordowane zwierzęta, dziwne rzeczy jakie dzieją się z ludźmi i czworonogami. Ewidentnie Weles opuścił zaświaty na dłużej, a bez jego kontroli, różne siły poczuły że mogą przekroczyć granicę na stronę ludzi. Choć tyłek marznie, trzeba wyjść spod pierzyny i próbować ratować wieś, zanim stanie się nieszczęście. Nie zdradzę Wam kto będzie rozbijał się saniami po wsi i w jakim celu, przyznaję jednak że Miszczuk potrafi nie tylko rozbawić, ale i przedstawić różne mity w dość zaskakujący sposób.
Podobnie jak w poprzednich tomach, mamy zdeterminowaną do działania Jagę, która co i rusz ładuje się w kłopoty, bo inaczej nie potrafi, demony, upiory, bogów (ach ten Swarożyc bez portek), dreszcz niepokoju i sporo akcji. A w tle oczywiście różne dylematy samej bohaterki, zarówno sercowe, jak i życiowe. Ona nie potrafi spokojnie, a jej cięty język wciąż naraża na problemy. I niby serce ma dobre i nikomu źle nie życzy, ale jak ktoś jej zalezie za skórę...
W tytule Mszczuj, bo też towarzyszy on w tym tomie Jadze dość wyraźnie, czasem raczej z przymusu, ale jednak mimo sugerowania rozwodu, nie potrafi o niej przestać myśleć i walczyć o nią, gdy jej życie jest zagrożone. Cykl się rozbudowuje, za każdym razem dostarczając dużej dawki przygód, trochę humoru, pikanterii i słowiańskiej mitologii, podawanej we współczesnym sosie.
Lepiej czytać w kolejności, wtedy zabawa jest jest jeszcze lepsza!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz