czwartek, 30 lipca 2015

Idol, czyli każdy marzy o sławie, a potem nie raz przeklina

Dzięki karcie dziennikarskiej jaką zostałem obdarowany przez Multikino, mogę teraz częściej oglądać nowości, szkoda tylko, że w sezonie ogórkowym króluje marność. Dlatego tym bardziej cieszy fakt iż w zalewie rzeczy, na które chyba nawet szkoda kasy, udało się znaleźć film, który mogę spokojnie polecić. Lekki, zabawny, ale i niegłupi. No i Al Pacino. W ostatnich miesiącach był częstym gościem na moim blogu, a po tej roli, która rozbawiła mnie prawie do łez, jeszcze bardziej go lubię.
To historia, która trochę kontynuuje wątek Amy - czy sława to zawsze błogosławieństwo dla ludzi z talentem?


Rzadko oglądać możemy tego aktora w rolach komediowych, a tu naprawdę jest błyskotliwy. Przerysowane te cechy gwiazdorskie, ale dużo w tym dystansu do siebie, zabawy rolą. Danny Collins - u nas postać kompletnie nieznana, ale pewnie w Stanach jest inaczej, skoro tak brzmi właśnie tytuł oryginalny, to znany piosenkarz, powiedzmy taki typ naszego Krzysztofa Krawczyka. To czym się być może od naszego krajowego "idola" różni, to fakt iż gdy debiutował, zapowiadał się naprawdę na poważnego artystę, ambitnego i oryginalnego. Tyle że potem dal się wciągnąć w śpiewanie głupawych przebojów pod publiczkę - one sprawiły, że został gwiazdą, ale też wciąż go frustrują. Wciąż śpiewa to samo, robi z siebie pajaca, musi dbać o swój wizerunek idola, a w sercu nie ma już ani krzty radości z tego wszystkiego. Nawet prochy, alkohol, panienki i pieniądze nie mogą zagłuszyć jego narastającego smutku.
I nagle bach! 
photo.titleW prezencie na swoje urodziny od przyjaciela otrzymuje list, który napisał 40 lat wcześniej John Lennon. List napisany do niego - Danny'ego osobiście. I to okazuje się impulsem do tego by zapragnąć zmiany swojego życia. Czy ktokolwiek będzie skłonny w taką zmianę egoistycznego bawidamka, hulaki i playboya uwierzyć i ją zaakceptować? Historia z tym listem podobno jest autentyczna, więc można tylko pogratulować scenarzystom, że potrafili ją w tak ciepły, optymistyczny sposób opowiedzieć. Dialogi są po prostu wyśmienite!

Al Pacino fantastycznie rozgrywa zarówno chwile depresji, osamotnienia, jak i euforię, bratanie się z całym światem. Śpiewa, tańczy i jest po prostu przeuroczy. Mimo jego wad, po prostu się go kocha. No i Annette Bening, której uśmiech (niech się schowają młodziutkie gwiazdki) po prostu powala!
Idźcie do kina póki Idol jeszcze jest grany! Jak to fajnie porównać w ciągu miesiąca Ala Pacino w tak różnych dwóch rolach. Nie tylko aktorki potrafią przejść metamorfozę. 75 lat na karku a forma i klasa wciąż godna pozazdroszczenia.


1 komentarz: