Keanu Reeves już od dawna stracił w moich oczach, grając w coraz bardziej żenujących produkcjach (to trochę jak Nicolas Cage), ale za to kino nawiązujące do samurajów bardzo lubię. I nie przeszkadza mi, że ostatnimi czasy coraz mniej w nim realizmu, perfekcji walk, a coraz więcej efektów specjalnych. To bardziej w tej chwili bajki, legendy, mieszające elementy historii z mocami ponadnaturalnymi i chociaż wydaje nam się to zabawne, w tamtej kulturze wszystko pasuje jak najbardziej. Tylko co w tych bajkach robią aktorzy zza Oceanu? No dobra, nie marudzę. Bo trzeba przyznać, mimo iż Reeves pasuje mi tu jak pięść do nosa, jakoś sobie radzi, a najważniejsze jest i tak widowisko, a nie ocena umiejętności aktorskich.
Dotąd to Chińczycy próbowali podbijać Stany swoimi widowiskowymi produkcjami kostiumowymi, ale czemu nie sięgnąć jeszcze dalej na wschód po źródło inspiracji?
Film powstał na podstawie legendy o roninach, którzy mszczą się za śmierć swojego pana, wiedząc, że i tak zostaną skazani za to co robią i tak podejmują ryzyko, bo nie chcą żyć bez honoru. I tyle Wam powinno wystarczyć jako streszczenie akcji, bo dzieje się sporo, ale przecież nie będę Wam odbierał przyjemności odkrywania samemu różnych scen. Dzieje się. Trochę walk, całkiem niezłych efektów, w miarę spójna opowieść z odrobiną magii i przede wszystkim widowiskowość, plastyczność tego co widzimy. Dopracowane to jest naprawdę fantastycznie i aż trochę żal, że nie wykłada się podobnej kasy co na filmy rozrywkowe, przy produkcjach czegoś poważniejszego, by efekt był podobny.
Romans, fantasy, przygoda i walka w imię sprawiedliwości. Może i trochę kiczowate, ale jako rozrywka sprawdza się nawet dobrze. Klimatu samurajskiego tu raczej nie zaznamy (chyba, że w postaci jednego z głównych bohaterów), to raczej kostiumy i dekoracje atrakcyjne dla Amerykanów. Ale skoro Japończycy nie kręcą tego typu filmów, to jak się nie ma co się lubi...
*************
Idę na łatwiznę i z lenistwa dziś zamiast notki jedynie zapowiedź tego co w następnych dniach. Ale również zaproszenie do obiecanej notki, którą wreszcie udało się skończyć - proszę Państwa "Małe stłuczki" to strasznie dziwna rzecz.
Dotąd to Chińczycy próbowali podbijać Stany swoimi widowiskowymi produkcjami kostiumowymi, ale czemu nie sięgnąć jeszcze dalej na wschód po źródło inspiracji?
Film powstał na podstawie legendy o roninach, którzy mszczą się za śmierć swojego pana, wiedząc, że i tak zostaną skazani za to co robią i tak podejmują ryzyko, bo nie chcą żyć bez honoru. I tyle Wam powinno wystarczyć jako streszczenie akcji, bo dzieje się sporo, ale przecież nie będę Wam odbierał przyjemności odkrywania samemu różnych scen. Dzieje się. Trochę walk, całkiem niezłych efektów, w miarę spójna opowieść z odrobiną magii i przede wszystkim widowiskowość, plastyczność tego co widzimy. Dopracowane to jest naprawdę fantastycznie i aż trochę żal, że nie wykłada się podobnej kasy co na filmy rozrywkowe, przy produkcjach czegoś poważniejszego, by efekt był podobny.
Romans, fantasy, przygoda i walka w imię sprawiedliwości. Może i trochę kiczowate, ale jako rozrywka sprawdza się nawet dobrze. Klimatu samurajskiego tu raczej nie zaznamy (chyba, że w postaci jednego z głównych bohaterów), to raczej kostiumy i dekoracje atrakcyjne dla Amerykanów. Ale skoro Japończycy nie kręcą tego typu filmów, to jak się nie ma co się lubi...
*************
Idę na łatwiznę i z lenistwa dziś zamiast notki jedynie zapowiedź tego co w następnych dniach. Ale również zaproszenie do obiecanej notki, którą wreszcie udało się skończyć - proszę Państwa "Małe stłuczki" to strasznie dziwna rzecz.
Dziękuję i dobranoc.
Albo nie. Bo to dopiero początek porządków na blogu - na razie zaktualizowałem spisy rzeczy obejrzanych, przeczytanych i znów wyszło na jaw, że są miejsca puste, po zakończonych konkursach, więc spodziewajcie się znowu notek filmowych. I znów będzie teatr (Multikino gra w czwartek Sen nocy letniej), może jakaś krótka relacja z Targów Książki. Tego ostatniego nie obiecuję, bo będę w biegu - rano w niedzielę już muszę być w drodze do Krakowa, a przecież trzeba jakoś się ogarnąć w domu, bo rodzina nie daruje jak będę wciąż fruwał.
Z powodu nawału pracy na kompie i wyjazdów różnorakich notki pewnie będą się ukazywać późno w nocy. Wybaczcie. Ale póki co nie rezygnuję z systematyczności. Co w najbliższych dniach?
Tu na miejscu tych wypocin, pojawi się 47 Roninów galopujących w poszukiwaniu zemsty, mam nadzieję, że ich działania nie spowodują kolejnej Rzeźni nr 5. Na ich drodze pewnie stanie 12 małp i Wściekłe psy, zapowiada się więc niezła jatka. Takie rzeczy najlepiej umiał by pokazać Hitchcock, znowu więc będzie o jego trzech fabułach, a skoro będzie słynny Brytyjczyk to i o Londynie NW pewnie napiszę. W międzyczasie pewnie coś muzycznego, ale nie za ostro, żadnego no future! tym razem, ale za to będzie Głuchowski i FUTU.RE. Może uda się odwiedzić też Kalifornię, Nebraskę i Chinatown?
Hmmm. Jak przeglądam szkice wciąż mam dylemat co do kolejności, ale niech dzisiejsza zapowiedź mnie zdyscyplinuje, by akurat tych notek nie odkładać na później. No i na dobranoc coś muzycznego. To może jeszcze zaproszę za kilka dni jakąś Party girl na bloga? W końcu premiera już w ten piątek, a Francja gości nie tylko na Targach książki, ale i w kinach w ramach przeglądu kina z tego kraju.
Dobranoc
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz