wtorek, 19 maja 2015

Sonic Higways - Foo Fighters, czyli list miłosny do historii amerykańskiej muzyki

Gdy natrafiam na krążki kapel, które próbują jakoś uczcić swoją rocznicę istnienia, wtedy dociera do mnie, że chyba jednak się starzeję. Jak to - przecież mojego punktu widzenia Nirvana była całkiem nie dawno. No może jakiś czas minął, ale człowiek nie myśli, że to trzeba liczyć dekadami, a nie latami. A tu proszę. Ich były perkusista, który poszedł własną drogą świętuje ze swoim zespołem właśnie dwadzieścia lat istnienia. AAAAA! 
Jakoś nigdy nie miałem przyjemności zapoznać się z całym krążkiem tej kapeli. Gdzieś tam obijały mi się o uszy pojedyncze numery, ale nie powalało to na tyle, by płytę kupować. Ot, dobry poziom średni w rockowym graniu. 
I teraz też pewnie bym nie przesłuchał całości, gdyby nie film. To własnie ten ich pomysł na pokazanie siebie i swojej twórczości jakby trochę na tle historii amerykańskiej muzyki, zainteresował mnie na tyle, by z muzodajni kupić sobie cały krążek i obejrzeć serial. Dziś więc notka podwójna.

Koncept album, który zasadzał się na pomyśle połączenia serialu i krążka - kapela przemierza przez Stany, nagrywa wywiady, spotyka się i koncertuje z różnymi sławami różnych stylów muzyki amerykańskiej, a jednocześnie w każdym z wybranych ośmiu miast nagrywa jeden utwór na płytę. Utwór wyjątkowy, bo miał być inspirowany miejscem, jego historią, ludźmi, oddawać charakter i klimat studia i energii jaka tam panuje. Od małych klubów, po wielkie sale koncertowe, od piwnic, aż po domki na pustyni. Chicago, Austin, 
Nashville, Los Angeles, Seattle, Nowy Orlean, Waszyngton i Nowy Jork. Blues, punk rock, rap, jazz, rock'n'roll, rock, metal. Historia buntu i poszukiwania swoich środków wyrazu, by wyrazić to co się czuje. 

Niesamowicie się przede wszystkim ogląda serial, słucha tych ludzi i ich wspomnień. Jak opowiadają o swoich początkach, inspiracjach, pierwszych koncertach, tamtej atmosferze. Wielu z nich było gwiazdami wtedy gdy członkowie Foo Fighters mieli po lat naście i zaczynali słuchać muzyki. Ba, może to nawet oni inspirowali do tego by złapać za instrument i zamknąć się w garażu. To jest niesamowita wartość i aż się marzy by nagrać taki serial u nas. Część zespołów u nas mało znana, ale na dźwięk wielu i u nas zapala się natychmiast lampka i myślimy sobie: ale extra. Mieć możliwość spotkać i  zrobić sobie takie małe jam session, nagrać wspólnie jakiś numer, jakąś fajną solóweczkę...
Ciary chodzą naprawdę. Od dęciaków w Nowym Orleanie, przez country, grunge, punkrock, a nawet metal. Fajnie się to ogląda, zwłaszcza, że zamieszczono również sporo zdjęć archiwalnych, teledysków i koncertów. Możemy poznać nie tylko muzyków, ale także tych, którzy pomagali wielu muzykom, pasjonatów, którzy zakładali studia, wytwórnie, by nagrywać i sprzedawać muzykę, której nikt nie chciał dać szansy. 
Dodatkowo każdy odcinek dokumentuje proces tworzenia i nagrywania jednego numeru na płytę...
I tu jest trochę pies pogrzebany, bo gdyby nie serial, za cholerę nie potrafiłbym powiedzieć, który kawałek ma być charakterystyczny dla jakiego miasta, stylu muzyki. Ba, nawet po obejrzeniu filmu mam z tym trudność. Te kawałki są po prostu ich. I dodanie jednej czy drugiej solówki, jakiegoś pomysłu, może będą czytelne dla fanów i znawców, ale nie dla przeciętnego zjadacza chleba. Może gdybym miał porównanie z innymi krażkami tej kapeli, te zmiany były by bardziej do wychwycenia. A tak? Kolejne rockowe kawałki - melodyjne, fajnie się rozkręcające (lider Dave Grohl ma głos raczej spokojny, ale i wydrzeć się potrafi). Wpadają w ucho. I wypadają drugim. Jak dla mnie nie ma tu rewelacji. Słucha się przyjemnie, ale chyba nie zostaną ze mną na długo. Może dlatego, że wszystkie spokojniejsze fragmenty tej płyty normalnie mnie nudzą, a iskrę czuję dopiero gdy chłopaki się rozkręcają np. przy refrenach. Ale nawet te ostrzejsze fragmenty jakoś zlewają się w całość.

Jak dla mnie więc pomysł na reklamę albumu jest lepszy niż sam krążek. Za film naprawdę należą się brawa, a płytę po prostu traktuję jako dodatek do tego co tam zobaczyłem. Może dla nich rzeczywiście to było wyrażenie inspiracji tym co usłyszeli, ale ja tego nie słyszę. Pamiętacie Joshua Tree U2? O tak - tam było to słychać! Może dlatego, że pochodzili spoza Stanów i rzeczywiście dla nich to było odkrywanie czegoś na świeżo? Sonic Highways jest płytą na wskroś amerykańską, ale też nie ma w niej nic odkrywczego.


List miłosny do historii amerykańskiej muzyki? A może list miłosny do samego siebie?












2 komentarze:

  1. Uwielbiam Foo! Za Grohlem wręcz szaleje. Jednak płyta jakoś nie do końca mnie urzekła. Chyba dwa lub trzy kawałki porwały mnie przy pierwszym odsłuchu. Reszta czeka. Nie mam czasu na serial, ale mam go cały czas na uwadze. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak ich lubisz, serial też Ci się spodoba! Oprócz gości dużo jest właśnie scen z nimi, a Grohla najwięcej!

      Usuń