czwartek, 13 listopada 2014

Za jakie grzechy, dobry Boże, czyli ach te dzieci i ich wybory

"Za jakie grzechy, dobry Boże”, reż. Philippe de Chauveron
Ostatnia chwila by załapać się na konkurs z najnowszą książką Ciszewskiego (szczegóły w zakładce na górze), a dziś podwójna notka filmowa. Najpierw zaległości, czyli notka na miejsce zakończonego konkursu: Pociąg do Darjeeling
Tematem głównym będzie jednak coś świeżutkiego. Co prawda pokazów tego filmu było już sporo, ale oficjalna premiera dopiero jutro. I jeżeli tylko lubicie lekkie komedie - zachęcam Was z całego serca, abyście wybrali się na seans. 
Już parokrotnie pisałem o "wyższości komedii europejskich nad amerykańskimi" i choć jest to moje subiektywne zdanie i dotyczy to głównie tego co najbardziej popularne (bo nie brak bardziej niszowych komedii zza oceanu, które są świetne), ale fakt pozostaje faktem. Tytuły, na których bawiłem się w ciągu ostatnich lat w kinie i które do dziś uważam za zabawne to m.in. "Jeszcze dalej niż północ" i "Nietykalni". I do tej puli dorzucam kolejną francuską produkcję. "Za jakie grzechy dobry Boże?" rozbawiło mnie prawie do łez. Humor to raczej prosty, powiedziałbym, że w stylu komedii sprzed lat (kto dziś pamięta deFunesa?), ale żarty to mało wyrafinowane, to bardzo celne. Z czego się śmiejemy? Ano z nas samych. Z naszych uprzedzeń, z różnic kulturowych, konfliktów między starszym i młodszym pokoleniem - w końcu czasem trudno zrezygnować z naszych planów i marzeń wobec dzieci, pogodzić się, że wybierają one drogę, która nie bardzo nam się podoba.
   

Co prawda wszystko to jeszcze przede mną (córki mają lat naście), ale kto wie czy nie będę podobny do bohaterów tego filmu. I tak dobrze, że ja mam tylko dwie. Nie będę przeżywał tego tyle razy :)
Bohaterowie "Za jakie grzechy..." - mieszkający w niewielkim miasteczku, przedstawiciele konserwatywnej klasy średniej, mają córek aż cztery. Wszystkie piękne, ale jak dotąd żadna z trzech wydanych za mąż, nie spełniła marzenia rodziców - nie było ślubu kościelnego, trudno się chwalić przed znajomymi swoimi zięciami, a i na to jak wychowywane są wnuki, też nie za bardzo mają wpływ. Spotkania rodzinne to nieustanne kombinacje, począwszy od przygotowań w kuchni: Żyd, Arab, Chińczyk - jak to zrobić, by żadne nie poczuł się urażony i dyskryminowany? Zwłaszcza, że oni nie zamierzają nic ułatwiać i wystarczy iskra by dochodziło do kłótni i wszyscy zaczynali sobie wypominać nietolerancję i stosowanie krzywdzących stereotypów.
Ale jest nadzieja - czwarta córka. Może ona znajdzie sobie kogoś, kto będzie ucieleśnieniem wyobrażeń o "idealnym zięciu"? Nawet jeżeli już domyślacie się jak to się skończy, naprawdę polecam Wam tę komedię. Fajne dialogi i półtorej godziny dobrej zabawy. Francuzi naprawdę potrafią śmiać się z samych siebie. I choć przecież temat multikulturowości społeczeństwa na pewno niejednokrotnie przynosi różne problemy, nie wszystko da się rozwiązać od ręki wezwaniem do tolerancji i miłości wzajemnej, to czasem warto spojrzeć na to i od tej lżejszej strony. Tu można śmiać się z każdego i nikt nie powinien czuć się obrażony.  
Zamiast nachalnie wmawiać nam, że problemów nie ma, można je po prostu pokazać, wyolbrzymić i obśmiać. I okazuje się, że podoba się to nie tylko we Francji - film cieszy się też ogromnym powodzeniem w innych krajach Europy.

5 komentarzy:

  1. Wybieram się na ten film do kina i już nie mogę się doczekać :) mam nadzieję, że mnie nie zawiedzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wczoraj byłam na seansie i jestem zachwycona. Fantastyczna komedia! :)

      Usuń
  2. Mam w planach od kiedy zobaczyłam zwiastun!
    Jeszcze dalej niż północ to jeden z moich ulubionych filmów :))

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja przyznam że zwiastun w tv mnie nie zachwycił, ale Twoja opinia tak, wiec obejrzenie to już kwestia czasu.
    Brak mi dobrych komedii na poziomie ...

    OdpowiedzUsuń