Już od dawna mam poczucie, że kompletnie nie jestem na bieżąco z nowościami kinowymi (brak czasu), a tu proszę - aż dwie premiery z tego tygodnia już widziałem i mogę Wam coś o nich napisać.
Jak ojciec i syn - polecam gorąco - odnajduję się w tym nie tylko jako tata. Dużo trudniej mam z filmem, o którym chcę napisać dziś. To raczej kino dla smakoszy, albo dla zagorzałych fanów tego pana (też go lubię ale nie fanatycznie). Pamiętacie Valhallę? To szykujcie się na podobna jazdę bez trzymanki.
Nie oczekujcie jakiegoś widowiskowego kina historycznego. Choć jest tu dbałość o detale, nastrój, to wszystko rozgrywa się raczej w kameralnych scenach, ujęciach twarzy, postaci, prostych dialogach. Widzimy krajobraz pól, pędzące konie, rozwalające się zamki, a wszystko to nuży, gdy akcja posuwa się w ślimaczym tempie, a finał jest przewidywalny jak większość historii buntowników. Chyba naprawdę tylko wytrawni kinomaniacy będą potrafili się zachwycać surowością, klimatem, a jednocześnie nie będą oczekiwać jakiegoś przyspieszenia akcji.
Do różnych opowieści o ludowych bohaterach (nigdy nie wiesz ile w tym legendy, a ile prawdy) możemy dopisać niemieckiego kupca, który postanawia zawalczyć o swój honor. Początek zatargu z lokalnym arystokratą jest banalny - gdy Michael Kohlhaas jedzie na targ sprzedać konie, dwa zabrano mu jako "myto" za przekroczenie rzeki. I choć uznano, że trzeba mu je oddać, zwrócono mu je w dużo gorszym stanie, wyniszczone, a sługę, który miał ich pilnować, poszczuto psami. Czy naiwnością była wiara w sprawiedliwość i wynagrodzenie krzywd? Skoro nie gwarantuje ich sąd, bohater uznał, że należy samemu wymierzyć sprawiedliwość, a wkrótce wokół niego zebrała się nieduża armia straceńców i tych, którzy ze względu na swoją biedę, nigdy nie mogli liczyć na ochronę swych praw.
To opowieść o zemście, wierze w prawo i zasady moralne. I choć Kohlhaas jest człowiekiem głęboko wierzącym (protestantem, który raczej nie afiszuje się ze swymi poglądami) i ma dylematy, wybiera drogę przemocy, na zasadzie biblijnej: oko za oko, ząb za ząb. Współczujemy mu, rozumiemy go, ale trudno go polubić. Mads Mikkelsen idealnie pasuje do takiej roli.
Oba warte obejrzenia, ale ten drugi głównie ze względów na Mikkelsena chętnie bym obejrzała.
OdpowiedzUsuńUwielbiam tego aktora. Za tę twarz charakterystyczną
OdpowiedzUsuńprawda? jest niesamowity...
UsuńOstatnio nadrabiam zaległości i oglądam w wolnych chwilach filmy, chętnie skorzystam z recenzji:)
OdpowiedzUsuń