HBO znane jest ze swoich seriali, ale mam wrażenie, że w dużej mierze opierają się one na podobnych pomysłach - sporo pikanterii, przemocy, nie patyczkowanie się ze słownictwem. Jakże miło jest czasem znaleźć coś dla siebie, co by stanowiło jakąś odmianę. Przy połykanym kolejnym sezonie Gry o Tron i zbieraniu kolejnych odcinków Prawa ulicy, Stróża prawa, to właśnie Koniec defilady, wyprodukowany przez BBC dał właśnie taki oddech, okazję na coś innego. Niby w starym znanym stylu (jeszcze z lat 80-tych czy 90-tych pamiętam ich seriale), ale jednak zadbano o to by w filmie znalazły się też sceny batalistyczne, ładne plenery, trochę humoru i niepoprawności.
Materiału, który był punktem wyjścia dla twórców nie znam, dodaję więc tylko dla najbardziej ciekawskich - to "Saga o dżentelmenie" Forda Madoxa.
I prawdę mówiąc zestawienie tych dwóch tytułów mówi sporo o treści filmu. Będzie o wojnie (to ta defilada) i o dżentelmenie, dla którego zasady i honor są ważniejsze niż wszystko inne. Bardzo jednak bym spłycił fabułę, gdybym się tylko do tego ograniczył. Bo poprzez postać głównego bohatera, jego decyzje, wybory, udaje się nakreślić nie tylko ciekawy trójkąt miłosny, ale przede wszystkim barwną i ciekawą wizję tego jak odchodzi w niepamięć pewien świat. Rodziny z kilkusetletnią historią, majątkami, skomplikowanymi koneksjami i więziami, z bardzo konserwatywnymi poglądami, stają w obliczu nadchodzących zmian - I Wojna Światowa, emancypacja kobiet, zmieniająca się moralność, kryzysy finansowe, odrzucanie dawnych podziałów klasowych... Wszystko się zmienia. Również poglądy na temat rodziny, małżeństwa, kariery, obowiązków, honoru, dobrego imienia, patriotyzmu.
I o tym tak naprawdę jest ten mini serial.
No, chyba że ktoś bardziej zainteresowany jest trójkątem miłosnym i porywami serc. Wtedy musiałbym streścić to tak: Angielski arystokrata dość pochopnie poślubia kobietę, którą ledwie poznał. Nawet nie może być pewien czy nosi ona jego dziecko, bowiem znana jest ze swych podbojów, z tego że uwielbia bawić się mężczyznami i nie znosi nudy. Jej manipulacje, różne plotki, odwrócenie się rodziny i znajomych coraz bardziej pogarszają sytuację głównego bohatera. Ten jednak postanawia znosić wszystko w milczeniu i z honorem, co jeszcze bardziej do szału doprowadza jego małżonkę. Szczególnie gdy orientuje się ona, iż serce męża bije goręcej nie dla niej, ale dla młodziutkiej sufrażystki, którą poznał przypadkiem. Zasady, sztywność, pomaganie innym (wręcz naiwność) z jednej strony i plotki, znajomości, egoizm i wykorzystywanie okazji z drugiej. Jak na defiladzie. Która nijak przecież nie ma się do prawdziwego życia.
Fajnie i dość surowo nakreślone różne postacie, prezentujące całą gamę cech stereotypowych, które byśmy przypisali Brytyjczykom, ale mimo to żywe, interesujące. Bezsens i okrucieństwo wojny.
A w roli głównego bohatera Benedict Cumberbatch.
Jeżeli podobało się Wam "Downtown Abbey", myślę że spodoba Wam się i to.