sobota, 16 listopada 2013

Bojowa pieśń tygrysicy - Amy Chua, czyli a wszystko z miłości

W Stanach książka wywołała burzę, ale jak się okazało na DKK, mimo średniej wartości literackiej, rzeczywiście i w Polsce pobudza do wielu refleksji i prowokuje dyskusję. A więc może spełnia swój cel? Rozumiem, że cel pierwotny, czyli zarobienie kasy udało się zrealizować w 100%, ale co w nas zostanie jeżeli chodzi o emocje? Czy jedynie złość i oburzenie na matkę, która "znęca się" nad dziećmi, czy też rzeczywiście zastanowimy się nad tym co ją popycha do tego by zmuszać dzieci do wysiłku?
Pokazanie różnic w mentalności wielu amerykańskich rodziców, oraz tym co autorka nazywa rodzicielstwem wg. modelu chińskiego, to jakby wartość dodana. Oczywiście jest to przerysowane, ale mimo wszystko jakoś wiele naszych obserwacji i doświadczeń mocno pokrywa się z tym co pisze Amy Chua.
Z jednej strony mamy mocne parcie na pracę, wysiłek i dążenie do doskonałości. I chyba wszyscy jakoś rozumiemy skąd się to bierze. Przecież to nie tylko ideały "chińskie", ale obecne również w Stanach, tyle że lata temu, gdy ludzie zaczynali praktycznie w nędzy i swoimi ambicjami, pracą potrafili zbudować prawdziwe imperia finansowe. I to jest też wydaje mi się motorem Chińczyków - wybić się z przeciętności, z tego tłumu, aby zapewnić lepszy start kolejnemu pokoleniu. Tyle, że to kolejne pokolenie - tak samo jak w tej powieści - mając już lepszą pozycję, wcale nie jest zainteresowana aż tak ciężką pracą, woli wygodnie czerpać przyjemność z luksusów. Może to uproszczenie, ale coś w tym jest, a świat dodatkowo podsuwa różne przyjemności psując charaktery (jak sobie to powiedzieliśmy na spotkaniu "degenerujemy się").

Ta druga strona to nie tylko świat konsumpcji i chęć zapewnienia wszystkiego co najlepsze swoim dzieciom (nawet bez zmuszania ich bez wysiłku, czy też potrzeby okazywania za to wdzięczności), to również różne teorie psychologiczne, które traktujemy jako wykładnię dobra i zła. Tyle, że rzadko kiedy korzystamy przy tym z własnych zwojów mózgowych. Efekt? Skoro ktoś mówi nam, że nie wolno bić dzieci (i słusznie), rezygnujemy z jakichkolwiek prób uczenia dzieci konsekwencji pewnych zachowań. Ile razy spotykamy rodziców, którzy mówią, a po dziecku to spływa jak po kaczce? Skoro ktoś podkreśla jak ważna jest samoocena dziecka, poczucie wartości, jak ognia unikamy krytyki, staramy się chwalić za wszystko, nawet gdy podskórnie czujemy, że dziecko nie włożyło w coś nawet 5 % swoich możliwości.


I wiecie co jeszcze jest ciekawe? Fakt iż mimo tego, że różne zachowania autorki wobec córek oceniamy jako naganne, przemocowe, nie zgadzamy się z nimi, udało jej się zachować z nimi głębokie relacje, więzi. Ilu rodziców, mimo tego, że starało się być łagodnymi, pobłażliwymi, po dorośnięciu pociech nie może tego powiedzieć o sobie? Co więc się liczy? Nie chodzi przecież o proste różnicę: tu zakazy, a tu ich brak, tu zmuszanie do ćwiczeń i nauki, a tu pozostawienie dużej swobody w tym co dziecko komunikuje jako kres swoich możliwości (bo woli tv i komputer).
Mimo więc tego, że to raczej mierna powieść (pojawiły się głosy, że wynika to trochę z przekładu), warto ją przeczytać. Nie po to by kogoś wpędzać w poczucie winy, sprawdzać jak blisko mi do chińskiego rodzica, myśleć o celach, ambicjach i motywowaniu. Może rzeczywiście ktoś zobaczy swoją bezradność i zacznie szukać dróg wyjścia, ale dużo ważniejsze jest zobaczenie tego co wyszło na końcu powieści. Chińska matka przegrała, a jednak wygrała. Bo od sukcesu i pracy, jeszcze ważniejsze są więzi. I to nich powinniśmy pamiętać i o nie dbać. Mieć czas dla swojego dziecka. A wtedy miejmy nadzieję, że nawet gdy jest to czas spędzany na "zmuszaniu" go do rzeczy postrzeganych przez niego jako nie miłe, nie zniszczymy tego co najważniejsze. I dziecko kiedyś będzie nam za to wdzięczne.

W jednym na pewno się zgadzam: miłość rodzica to nie ofiarowanie pełnej wolności, ale również stawianie granic czy obowiązków.

6 komentarzy:

  1. Z jednej strony jestem ciekawa tej książki, z drugiej strony nieco się jej boję...mam wrażenie, że rzucałabym nią o ścianę - jako mama dwóch córek, której obce są metody wychowawcze autorki (po przeczytaniu różnych recenzji "Bojowej pieśni tygrysicy" czuję momentami, jakbym już tę książkę czytała:))

    OdpowiedzUsuń
  2. sporo osób pozostaje na poziomie powtarzanych fragmentów (np. o zwróceniu laurek jako zbyt brzydkich, potem to urasta do podarcia itd.). niby dużo się nie traci, ale ciekawa jest próba rozgryzania dość skomplikowanej psychiki tej matki (np. po cholerę jej psy)... Nie zachęcam, ale i nie odradzam czytania. Ja nie żałuję

    OdpowiedzUsuń
  3. Interesująca książka. Z pewnością. Wychowanie dzieci bezstresowe dobrych efektów wcale nie daje. To ogólnie widać. Dzieci są coraz bardziej rozwydrzone. To prawda, że dzieciom trzeba poświęcać czas, bo to procentuje, tyle że mało komu chce się to robić.Łatwiej jest uciec w pracę i później nią tłumaczyć brak czasu na dom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. potem się takich chwil żałuje...

      Usuń
    2. i to bardzo, a szczególnie, gdy dzieci już odejdą z domu...
      okładka książki jest świetna, gdyż pokazuje radość z efektów włożonego wysiłku.....

      Usuń
  4. Książkę czyta się rewelacyjnie, wciąga po prostu! Osobiście jestem za bardziej liberalnym stylem wychowania, ale książkę warto przeczytać, skonfrontować, przemyśleć. Amy czasem mnie wkurzała, ale byłam pełna podziwu dla jej konsekwencji i poświęcenia. Finał zaskakujący.

    OdpowiedzUsuń