wtorek, 18 marca 2025

Święto ognia, czyli kilka słów o książce i filmie

Niby wtorki miały być na blogu na filmy, ale dziś notka łączona. Zaczynam od filmu, bo też taką miałem kolejność z tym tytułem - najpierw ekranizacja, potem będę trochę wplatał wrażeń z powieści Kuby Małeckiego.


Kinga Dębska przyzwyczaiła nas do tego, że jej filmy nawet jeżeli dotykają spraw trudnych, to i tak jest w nich tyle ciepła, empatii, nawet poczucia humoru, że można przełknąć najbardziej gorzką pigułkę z uśmiechem na ustach.

I tak trochę jest też ze Świętem ognia. Mam wrażenie, że choć niby jest wszystko to samo co w powieści, to w samej konstrukcji postaci, grze aktorskiej (brawa dla fenomenalnej jak zwykle Kingi Preis w roli sąsiadki i ciepłego i słodkiego jak budyń ojca którego gra Tomasz Sapryk), jest tyle jakichś pozytywnych wibracji, że nie czuje się ciężaru jaki jest w tej historii. Nie można przecież udawać, że wychowywanie dziecka z porażeniem mózgowym jest sielanką i nie bywa trudne. A gdy dziecko staje się już dorosłą kobietą - tym bardziej nie jest łatwiej. A tu proszę - wspomina się, że ojciec Anastazji (Nastki granej poruszająco przez Paulinę Pytlak) nie ma za bardzo dla siebie czasu, że odreagowuje w nocy uciekając w ramiona pań na telefon, że czuje się samotny, ale w dzień prezentuje nam uśmiech, cierpliwość anioła, pełne zaangażowanie i profesjonalizm. Ćwiczenia, opieka, ogarnianie spraw domowych, przyjemności - nic go nie przerasta :) Trochę upraszczam, ale to tego typu opowieść - ma być uśmiech, nawet gdy jest ciężko. Damy radę! Zdamy maturę, wywalczymy główną rolę w balecie (to starsza siostra) i generalnie wszystko będzie świetnie. Po co zadawać pytania o to co trudne, bolesne, np. wracać do zniknięcia żony i matki dziewczynek. Ale nawet pęknięcie z tym tematem też nie jest tragedią, tylko daje ukojenie.
Słodko? Nie za bardzo? Mam wrażenie że trochę znika świat Nastki, jej perspektywa, choć to ona przecież jest narratorką. Czy dla niej też wszystko jest takie idealne, nie złości się na nic, nie jej nie brakuje? No jakoś aż zbyt idealnie.



Na pewno świetną energię wnosi tu Kinga Preis - kobieta żywioł, wyluzowana i bez lęku odnosząca się do Nastki (wiele osób ma w sobie taką barierę), wprowadzająca ją też w świat rzeczy i spraw dorosłych, gdy ojciec wciąż widzi w niej dziecko. Kobieta ma przecież 20 lat i nic dziwnego, że ma marzenia, chce się podobać, choć zna też swoje ograniczenia. To w powieści chyba mocniej wybrzmiewa moim zdaniem - ona żyje trochę życiem bliskich, bo sama ma świadomość swoich ograniczeń, tego że nie będzie w stanie przeżywać tego wszystkiego co oni. 
Równolegle prowadzony wątek Łucji - walka o jej marzenia, choć zajmuje sporo miejsca, wydaje się być trochę mało powiązany z resztą filmu, jest ciekawy, ale nie angażuje tak bardzo. W powieści znowu mam wrażenie, że lepiej to zagrało.

Generalnie film dobry, ogląda się z przyjemnością i ciepełkiem w serduchu. Czy zostaje na dłużej? Niekoniecznie. 


Ale chyba i z książką tym razem nie jest też tak jak miewałem już z Jakubem Małeckim, gdy zostawałem rozedrgany jeszcze przez wiele dni. Jest coś dziwnego w tej historii i nie chodzi o te elementy wchodzenia przez Nastkę w życie innych jako obserwatorki, w ich uczucia, by poczuć pełniej czym jest aktywność, a nie zamknięcie w pokoju i na wózku. Bardziej przeszkadzała mi infantylizacja bohaterki, sprowadzenie jej świata do komiksów, internetu, wmawianie nam że maturę zdaje z palcem w nosie, a jednocześnie jest tak niedojrzała jak dziecko. 

I w filmie i w książce może podobać się to ciepło, miłość która wynika z poświęcenia ale nie jako ofiary składanej z cierpieniem, ale z wyboru, z akceptacją, że inaczej ktoś sobie nie wyobraża. To co miało przykuwać naszą uwagę jako tajemnica, wokół której krążymy aż do końca, jako mało nas porusza. Ważne jest to co dziś, choć pewnie przejść im bez matki i żony w domu było trudno. Razem dali radę, wspierając się w marzeniach i w sprawach codziennych. I to jest tu ważne. To chyba jednak za mało na historię, która by została z nami na dłużej.


Językowo jak zwykle świetnie, fabularnie jednak bez rewelacji. I w sumie nie wiem czy nie lepiej mi jednak z filmem. Dość banalnym, ale mimo wszystko zostają we mnie obrazy i twarze (Paulina Pytlak - duże brawa!). A sceny baletowe jednak lepiej oglądać niż o nich czytać :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz