Natomiast o American Fiction mogę powiedzieć tak: brakuje nam czegoś takiego u nas. Czy można śmiać się z przerysowanej poprawności politycznej, uwielbienia dla tego co nowoczesne, co wpisuje się w promowane normy, a jednocześnie nie popadać w wulgarność, dęte tony pełne nienawiści, pluć jadem... Można.
I to jak fantastycznie!
Oczywiście - znajdą się tacy, co powiedzą że film jest przegadany, że niewiele się tu dzieje, że za długi, że... Ale niech marudy wezmą popcorn i idą na inną salę kinową. Amerykańska fikcja to humor inteligentny, jednak przecież ostry jak brzytwa i bardzo celny.
To opowieść o czarnoskórym pisarzu, który choć był chwalony i nagradzany, to na pewno trudno mówić o tym by był poczytny - jego twórczość jest zbyt elitarna, wymagająca. Jego życie też trochę tak wygląda - jest w nim trochę kompleksów, ale i wysokich oczekiwań wobec otoczenia, chciałby być chwalony, doceniany, kochany, jednak oczekuje że to wciąż będzie poziom intelektualnych wyżyn, do których sam aspiruje. I wpienia go, gdy słyszy zachwyty nad literaturą afroamerykańską, nad prawdziwym głosem czarnych, którzy opowiadają o przemocy, biedzie, językiem pełnym bluzgów i stereotypowych obrazków z getta. Jego dzieciństwo tak nie wyglądało, więc nie identyfikuje się z takimi historiami, uważa że są krzywdzące. Biali jednak właśnie takich tekstów oczekują, nimi się podniecają i właśnie takie nagradzają...
Świetny portret człowieka, którego mało kto rozumie i z nim wytrzymuje, bo zbytnio się wywyższa, nie ma zamiaru zniżać się poniżej pewnego poziomu na jaki się wdrapał. Rodzinne i sercowe kłopoty, zwariowany pomysł, który nagle przynosi mu olbrzymie pieniądze - to wszystko balansuje między dramatem a komedią. Jeffrey Wright jest szary, nudny, zbyt poważny, dzięki temu jeszcze bardziej jednak fajnie kontrastują z nim różne podejścia ludzi z jego otoczenia. Oni ze spokojem patrzą na szaleństwo jakie funduje sobie świat - skoro chce nosić na rękach czarnych, niech to robi, skoro mogą na tym zarobić, będą opowiadać choćby dla beki historie jakich od nich się oczekuje.
I tak sobie myślę - czy wiele tego zgiełku wobec powieści, spektakli, reportaży, filmów itp. u nas nie wpisuje się w podobny schemat - pal licho szczerość i prawdę - klakierzy chcą mieć teksty atakujące katolicyzm, patriarchat, konserwatyzm, wartości, wyśmiewające wszystko i stawiające na totalną wolność, degrengoladę, wulgarność, to będziemy je pisać i kreować się na tych odważnych, co przeżyli męki w tradycyjnych rodzinach, małomiasteczkowych społecznościach. Będziemy oskarżać, szydzić, kląć i rozdzierać szaty jak bardzo byliśmy/jesteśmy uciskani... I więcej nie napiszę, żeby mi się nie ulało marudzenie jak bohaterowi Amerykańskiej fikcji.
A film polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz