niedziela, 11 sierpnia 2024

Czerwona pigułka - Hari Kunzru, czyli jednostka niczym głos sumienia

Na samym początku pisania na Notatniku, miałem postanowienie, by pisać o wszystkim co obejrzę, przeczytam. Gdy jednak zaczęło robić się tego coraz więcej i nawet codzienne notki nie pomagały z zmniejszeniu kolejki, zdarzało mi się coś zostawić na tyle długo, by potem już zrezygnować z pisania. Z tym tytułem też właśnie tak pewnie by było, postanowiłem jednak napisać choć kilka zdań, by podzielić się swoją trudnością wynikającą z lektury.


Gdybym miał zamknąć recenzję w jednym słowie, to byłaby to chyba obsesja albo blokada. Mocno przekombinowane, przegadane i to nie dialogami, ale co jeszcze gorsze własnymi przemyśleniami bohatera. Wyjechał by pisać, bo nie mógł się odnaleźć w sprawach życia codziennego, ale mimo wydawałoby się komfortowych warunków, tu znowu zajmuje się wszystkim, tylko nie pisaniem. Szuka pretekstów, wymówek, jednocześnie czujemy, że jest w nim jakaś myśl, jakaś obsesja za którą goni. I trochę podświadomie wszystko prowadzi go do tego by na niej się skupić - na przemocy, jej pochodzeniu, jej znaczeniu. Nawet to miejsce do którego trafił jest symboliczne - otrzymał stypendium w domu pracy twórczej w Niemczech, w budynku, który kiedyś służył nazistom. To właśnie tu, w dzielnicy Berlina, w Wannsee zapadły decyzje o "ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej", to także tu wraz z partnerką popełnił samobójstwo Heinrich von Kleist, niemiecki pisarz i dramaturg. Wszystko dla głównego bohatera gdy to odkrywa staje się jakimś ważnym tematem jego przemyśleń, poszukiwań, ale jeszcze bardziej wpływa na jego blokadę twórczą.

 

Nie pomaga też fakt, iż zarządzający tym obiektem mają bardzo specyficzne podejście do kontrolowania procesu twórczego, prowadząc coś w rodzaju inwigilacji i odcinając przywileje jeżeli nie widzą owoców. Zanurzając się powoli w jego strumień świadomości, w różne obserwacje i refleksje, zaczynamy się zastanawiać czy nie popada on w coraz większy obłęd, czy nie przesadza. A z drugiej strony, cholera wiele tu całkiem trafnych przemyśleń - czy to więc on oszalał, czy też świat, który tego nie widzi i nie słucha głosu rozsądku? I nie chodzi jedynie o ducha nazizmu, egoizmu totalnego, dzielącego ludzi na mniej i bardziej wartościowych, ale również o kult siły, przemocy, nie reagowanie na to jak ona przenika do naszych umysłów i domów. 


Specyficzna narracja, nie wydzielanie w wyraźny sposób dialogów, mocno męczą i w pewnym momencie traci się całą przyjemność z lektury, ginie też frajda z odkrywania tego co tak naprawdę chce przekazać nam autor. Co ma być lekarstwem na szaleństwo, które ogarnia świat, na to złudzenie że wszystko jest w porządku, które ogarnia większość społeczeństwa po zażyciu czerwonej pigułki (jak w Matrixie, choć tu ma ona wymiar raczej symboliczny). Gdzie odnaleźć prawdę i wewnętrzną wolność? Tego już możecie dowiedzieć się w trakcie lektury, jeżeli nie obawiacie się wyzwania jakim zmierzenie się z tą powieścią. Łatwa w odbiorze na pewno nie jest i mam wrażenie, że autor mocno przekombinował łącząc tak mocno historię i to co dzieje się współcześnie. Nie dlatego, że to się nie łączy (bo zapominanie o historii skazuje na jej powtarzanie), ale że to takie chaotyczne i mało spójne. W którymś momencie podróże bohatera przypominają jakiś szalony sen, koszmar, w który popada.
 

Niby skończyłem, nie poległem w trakcie, trudno mi jednak mówić o pełnej satysfakcji. Jest w tym na pewno coś oryginalnego, ale i cholernie męczy. I już dawno żaden bohater nie był dla mnie tak irytujący.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz