poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Monument - Molchat Doma, czyli co surowe, proste, ale wpada w ucho

Poniedziałkowa porcja muzyki i znowu dość przypadkowe odkrycie w zapowiedziach nowości wydawniczych. Białoruski zespół, który osiągnął spory sukces za oceanem? No czemu by nie spróbować zanim ukaże się nowy krążek, czegoś starszego od Molchat Doma.

 
Automat perkusyjny, proste melodie grane na starych syntezatorach, mocno przypominają klimat wczesnych lat 90, gdy takich kawałków było sporo. Fascynacji taką muzyką nie ukrywają, ale jest też w tym coś dość oryginalnego - mimo tanecznych rytmów, jest tu coś mrocznego, co się wyczuwa, co sprawia że to nie jest muzyka do dyskoteki, tylko raczej to klubu dla miłośników gotyku. Charakterystyczny wokal i teksty - poważne, głębokie, nie omijające tematów egzystencjalnych, cierpienia, czy frustracji, nadają tej muzyce jakiegoś ciekawego cienia.

Muzycznie więc może nie ma w tym nic oryginalnego - choćby nasz Kapitan Nemo, miał dużo ciekawsze, bardziej rozbudowane kompozycje. Śpiewanie po rosyjsku też raczej jest blokadą dla kariery, a mimo to okazuje się, że sporo osób odkryło w tym coś interesującego i udało im się wydać i sprzedawać płytę w Stanach. Może podkreślanie w estetyce odniesień do dawnego sowieckiego imperium, jest tak inne, że może kogoś przyciągać. Panowie rzeczywiście w tym są dość konsekwentni, wybijając się na oryginalność, jak kiedyś zrobił to choćby Rammstein. Oni może nie są tak mocno wyróżniający się muzycznie, ale ich bronią jest właśnie pochodzenie, osadzenie w kraju, który dla wielu jest wciąż symbolem zamknięcia się przed nowoczesnością. Granie tak jak 30 lat temu również pasuje tu jak ulał. 


Mamy więc dziwne połączenie zimnej fali, synth-popu, z depresyjnym klimatem à la Joy Division. W sumie fajnie by pasowało do jakiejś ścieżki filmowej, apokaliptycznej wizji łączącej przeszłość i teraźniejszość.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz