poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Strachy na Lachy i Kult koncertowo, czyli i co z tego że coraz starszy

Niby jeżeli już widziało się koncert jakiegoś zespołu i to nie raz, to aż trochę głupio opisywać to po raz kolejny, ale w sumie czemu nie. Niby często zestaw piosenek niewiele się zmienia, dochodzą jakieś nowe numery, choć i tak serducho cieszy się najbardziej na te stare, sprzed lat... Ale zmieniają się nasze emocje, czasem dochodzi jakaś nowa obserwacja, coś szczególnie sprawi frajdę. Albo po prostu jest okazja do tego, by przypomnieć sobie to jak dziesiąt lat temu bawiłeś się przy tych samych numerach :)

Okazją do spotkania z zespołami, które lubimy od lat, był tym razem piknik w Kampinosie i to chyba nie tylko my wpadliśmy na taki pomysł, bo okoliczne pola zapełniły się rejestracjami z Warszawy i okolic. Skoro darmo i niecała godzinka, to czemu nie. Zaskoczeniem na pewno było zestawienie dwóch świetnych kapel rockowych, bo przecież zwykle na tego typu piknikach pojawia się disco polo albo gwiazdki znane z telewizji. A tu proszę: Strachy na lachy oraz Kult. Rzadko do upolowania w takim zestawie. I trudno się mówi, że krótsze sety, że w plenerze. W sumie to od publiki zależy jaka będzie atmosfera.


 A pojawili się i starsi i młodsi. Ci drudzy jeszcze pełni energii, próbują rozkręcać coś a'la pogo, rzucają się cali mokrzy na tych co stoją z boku, ci pierwsi już bardziej statecznie, ale też na szczęście bez telefonu w ręku. Te mają raczej lokalsi, dla których to może pierwsza okazja żeby potem pochwalić się, że widzieli takie legendy. Notka więc okraszona dwoma filmami ale nie z samego wydarzenia tylko w miarę świeżymi obu kapel, byście mogli poczuć tą energię.

Grabaż chyba trochę miło zaskoczony ile ludzi się przyszło bawić, szybko złapał fajny kontakt i szybko zaczęło się nie tylko skakanie, ale i wspólne śpiewanie. A on żartował z tego co nas czeka za parę godzin (Sznur aut). Zafundowali nam głównie starsze numery, przeplatając te szybsze, energetyczne ciut wolniejszymi. Godzinka z kawałkiem to dla nas było mało, więc oczywiście pojawił się bis, a Kult zaczął chyba z 45 minutowym opóźnieniem. Co prawda w pamięci mam kapitalny koncert z Palladium i jeszcze większe emocje, tu było bardziej ludycznie, na luzie, ale fajna atmosfera. Największe szaleństwo chyba na Raissa i jak zwykle na Piła tango.

A Kult? Ano nie pierwszy taki "piknikowy" koncert widzimy w ich wykonaniu i wiemy już że nie ma lipy. Może i nie jest to takie granie na 100%, ten kontakt jak na trasie pomarańczowej, nie ma 3 godzin, tylko może dwie, ale secik jest mniej więcej podobny - trochę najstarszych numerów (Wódka, Polska, Wolność, Arahja), trochę polityki (choćby uwielbiane przeze mnie Idę prosto), ale jest i piknikowo (Celina, Baranek, czy Gdy nie ma dzieci itp.). Brzmienie każdy zna, wie czego się po kapeli spodziewać, na koncercie dodatkowo potrafią trochę się pobawić solówkami. No i partie na dęciakach moim zdaniem jakoś fajnie wyeksponowane.
Kazik mocno nakręcony chodzi w tą i z powrotem, jednak nie tylko ciągnie wokalnie, żartuje też, komentuje, widać że jest w niezłej formie. Normą już jest obecność jego syna, którego talent wokalny mnie nie powala, no ale cóż... Były flagi, było śpiewanie, ciary na Do Ani... No aż chce się ponownie wybrać na ich "duży" koncert, bo tam jest jeszcze lepiej. 

I co z tego, że my już mniej ruchliwi i raczej się bujamy niż skaczemy w pogo :) Dla nas takie koncerty to duża frajda, nawet jeżeli przeżywa się je po raz 10 (jak w przypadku Kultu).



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz