czwartek, 13 sierpnia 2020

Blizna - Auður Ava Ólafsdóttir, czyli jak żyć z ranami

Seria Skandynawska potrafi zachwycić, ale czasem i zaskoczyć, tak jak miało to miejsce w przypadku mojej lektury "Blizny". Jak dla mnie to powieść zszyta z zupełnie dwóch odmiennych narracji i o ile pierwsza, niełatwa, dawała do myślenia, druga niestety rozczarowuje banalnością odpowiedzi na pytania, które wcześniej się mogły pojawić u czytelnika.
Bohater - Jonas Ebenezer - jest człowiekiem, który stanął na jakimś zakręcie i nagle stwierdza, że nie widzi już sensu dalszego życia. Nic go nie cieszy, na nic nie czeka. Tak naprawdę nawet spotkania z ludźmi męczą, bo wciąż zmuszają go do odłożenia tego co sobie zaplanował.
Jak tego dokonać, żeby nikogo jednocześnie nie narazić na stres? Może wyjechać za granicę, tam gdzie nikt nie jeździ, gdzie nikt go nie zna i nikt nie będzie się nim interesował?


Wydawało mu się, że tracąc trzy kobiety swojego życia - matkę, żonę i córkę, które mu towarzyszyły tyle lat, nie potrafi już cieszyć się życiem, nie jest im już potrzebny, więc nie widzi sensu dalszych starań... Dla kogo? Zawsze myślał bardziej o innych, niż o sobie, to one go definiowały. A teraz został ze wspomnieniami i poczuciem, że wszystko się skończyło.
I oto surowa narracja, pełna dziwnych pęknięć, wtrętów na temat ran, blizn, cierpienia i samotności, tego jak trudno zbliżyć się i zaufać komuś będąc poranionym, zmienia się w dziwnie ciepłą opowieść o facecie, który odkrywa, że jeszcze komuś może być potrzebny. W kraju, który liże rany wojenne, w którym wszystkiego brakuje, nagle ktoś kto potrafi fizycznie coś naprawić, staje się bohaterem, szanowanym członkiem społeczności. A on sam niedostrzegalnie zmienia się i odkrywa, że jego wnętrze też ulega naprawie.
Początek brawurowy, ciekawy, choć trudny. A druga połowa książki nagle zmienia wszystko w jakiś banał. Dziwna lektura. Najpierw dramat, ciekawy portret psychologiczny, a potem czarna komedia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz