niedziela, 23 sierpnia 2020

Artemis Fowl, czyli piszę tylko dla zasady

Skoro staram się o większości rzeczy jakie czytam czy oglądam coś napisać, to formalności niech się stanie zadość. Choć wcale nie mam ochoty. Boże, co się stało z Kennethem Branaghiem, że reżyseruje takie gówna? Staruszkowi wydaje się, że potrafi zrobić coś atrakcyjnego dla młodzieży? Disney kusi go kasą?
Co by to nie było, nie powinien się za to zabierać i jeszcze wciągać w to niezłych aktorów (Farrell, Dench). Artemis Fowl to jedna z rzeczy jaką z córkami w lekturach jakoś pominęliśmy, oglądając ekranizację miałem więc otwartą głowę, bez oczekiwań. To co zobaczyłem jednak sprawia, że przenigdy nie chcę już mieć do czynienia z tą serią. I to mimo, że film ewidentnie zrobiony został jako wprowadzenie do dłuższej historii.

Czy mogło wyjść lepiej? W sumie nie wiem - seria jest wymagająca, świat wróżek pewnie wymuszał używanie efektów specjalnych, może jednak nie chodzi jedynie o warstwę wizualną (dziecinną i mało oryginalną), ale także o scenariusz. A tu jest zdecydowanie gonienie z akcją, co powoduje masę mielizn. I nawet na to, by trochę poznać te postacie nie ma czasu. Sam główny bohater - 12 letni geniusz stanowił potencjał do jakichś fajnych scen, może humoru, a tu nic... Zresztą aktorsko to jest tak drewniane, że aż brak słów. I nawet nie mam ochoty streszczać Wam akcji ani pisać nic więcej, bo jeszcze ktoś się zainteresuje i sięgnie po to badziewie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz