poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Ile zostało z życia, czyli Lillian i Człowiek, który wszystkich zaskoczył


Dwa filmy raczej dla smakoszy kina artystycznego, bo to seanse niełatwe do strawienia dla przeciętnego zjadacza chleba. Cóż, każdy lubi coś innego. Jeżeli jednak nie przeraża Was cisza, śledzenie obrazów bez jakiejś akcji, lubicie wyzwania i kombinowanie po seansie, zachęcam do spróbowania.

Oba łączy Rosja, choć w nieoczywisty sposób. Inspiracją do scenariusza Lillian była bowiem autentyczna historia dziewczyny, rosyjskiej (a może raczej polskiej skoro to lata 20 XX wieku, a jej ojczyzny wcześniej na mapie nie było) imigrantki, która postanowiła wyruszyć do swojej ojczyzny pieszo, bez pieniędzy i dokumentów trasą przez Alaskę i mając nadzieję na przebycie cieśniny Beringa. Austriacki reżyser przeniósł jej historię (mocno zmieniając) do czasów współczesnych, czyniąc z niej nie tylko kino drogi, ale i ciekawy portret mieszkańców USA i ich problemów.






Żeby jeszcze ciekawiej, bohaterkę zagrała Polka - Patrycja Płatnik. Ta rola musiała być dla niej niezłym wyzwaniem, nie tylko psychicznym, ale i fizycznym. Trudno bowiem powiedzieć, że dziewczyna jest przygotowana do warunków jakie ją czekają. Po prostu wyrusza - z Nowego Jorku, po drodze zdobywając wszystko co jej się może przydać - zwykle kradnąc lub znajdując. Unika jak może ludzi, choć zdarza się, że doświadcza od nich życzliwości. Ona jednak stara się być niezależna. I wciąż przeć do przodu. W kusej sukience, z małym plecakiem i tym co ma na sobie. Jedząc i pijąc co się da.

Ciekawa tu jest nie tylko jej determinacja, ale i to jak pokazany jest kraj przez który przemierza. Autostrady, a potem już prawie tylko i wyłącznie małe miasteczka i odludzia. Surowe warunki, olbrzymie przestrzenie, im bardziej na północ tym trudniej i bardziej przygnębiająco. To bilbordy ostrzegające przed gwałtami, Indianie, którzy skarżą się na kradzież ich ziem, to sklepiki gdzie właściciele spędzają całe dnie z nadzieją na jakiś utarg, ludzie samotni, trochę dziwacy. Włóczęga Lillian dla nich oznacza często stratę czegoś, mimo to raczej nie oglądamy pretensji jakie by mogli jej okazać. Twórcy skupiają się jedynie na dziewczynie, a tłem dla jej wędrówki są audycje w lokalnych stacjach radiowych. Jest coś fascynującego w tym surowym obrazie i jego bohaterce.





Drugi obraz może jeszcze bardziej zdziwić. Oto rosyjska prowincja i człowiek, któremu z dnia na dzień wali się życie. Dotąd pracował w syberyjskich lasach jako strażnik i nie raz musiał nawet zabijać w obronie własnej, domyślamy się więc, że to facet twardy, którego trudno złamać. Mieszka ze starym ojcem, synem oraz żoną, która jest w kolejnej ciąży. Nic nie wskazuje na to, żeby byli nieszczęśliwi i choć jego wieści od lekarzy mocno przybiły, rodzina i znajomi, wciąż powtarzają: nie dawaj się, nie macie pieniędzy, to my pomożemy, nie trać nadziei.
W nim na wieść, że zostało mu maksymalnie dwa miesiące życia, coś się zmienia. Wszystkie siły, wszystkie myśli poświęca teraz temu... by przebierać się za kobietę. I nie pomogą prośby, ani groźby, choć początkowo starał się to ukrywać. Jego pragnienie jest tak silne, że jest gotów nawet zostawić rodzinę. Skoro i tak za chwilkę ma nie być, chce... No właśnie. Nie do końca rozumiem czego chce. Poczuć się jak kobieta? Odkryć jakąś cząstkę w sobie, którą wcześniej skrywał? Bohater nic nie tłumaczy, nie broni się przed atakami, a te są coraz ostrzejsze. Wspólny projekt Nataszy Merkulowej i Aleksieja Czupowa na pewno jest bardzo intymną opowieścią o dramacie mężczyzny, którego pragnień nikt nie chce wysłuchać (jak masz umierać, to jak facet), niestety mam wrażenie, że nie tylko dla otoczenia jego przemiana jest trudna do zrozumienia, dla widza również. Może powinienem spojrzeć na to bardziej symbolicznie (w końcu chyba jest taka baśń o tym jak oszukać śmierć przebierając się za kobietę), ale to co dość nachalnie rzuca się w oczy to jednak zwrócenie uwagi na brak akceptacji wobec "innych". Zabrakło mi za to warstwy psychologicznej. 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz