Kurcze, w czym by ta aktorka nie zagrała, ogląda się ją z ogromną przyjemnością. Nawet jeżeli film jest kichą (Nigdy nie jest za późno), to i tak raczej nie przerywasz seansu, bo ona jak zwykle jest dobra. A jako Florence Jenkins? Po prostu boska!
I nie ma co porównywać z przedstawieniem w teatrze Polonia, które jest klasą samą w sobie. Twórcy filmu poprowadzili historię w zupełnie inną stronę, mniej komediową, bardziej pokazując tragizm i samotność tej postaci. Nie marudźcie więc, tylko pędźcie do kin - premiera była wczoraj, więc macie parę tygodni na złapanie tego na ekranach.
Kreacja Meryl Streep jak zwykle niesamowita, ale i reszta obsady jest ciekawa: Hugh Grant, wreszcie nie ma roli uroczego łamacza serc niewieścich, a Simon Helberg w roli akompaniatora Florence jest naprawdę zabawny. Tu znów wychodzą różnice pomiędzy filmem, a znanym w Polsce przedstawieniem, bo każdy z aktorów trochę inaczej podszedł do swojej postaci i co innego w niej pokazał. Oprócz tego scenarzyści bardzo skupili się na chorobie bohaterki i jej małżeństwie, które w pewien sposób było oszustwem. Jeszcze bardziej uświadamiamy sobie, że pragnienie, by śpiewać, nie było jakąś fanaberią bogatej i zadufanej w sobie kobiety, ale raczej skrytym marzeniem, którego wcześniej nigdy nie miała możliwości na poważnie zrealizować. Wiedząc, że niewiele jej zostało czasu, postanawia spróbować jeszcze raz.
Dziś jej historia fascynuje, kiedyś być może bardziej bawiła: oto kobieta, która nie ma za grosz talentu, postanawia koncertować i nagrywać płyty jako śpiewaczka operowa. W dobie komputerów nie takie cuda się robi, ale kiedyś... Śmiała się publiczność, śmiejemy się i my, choć oglądając sceny, gdy potem zostaje sama w sypialni, już wcale śmiać się z niej nie mamy ochoty.
Jest w tej historii dużo ciepła i lekkości, choć przecież wyczuwamy tam duże pokłady cierpienia i samotności. Twórcy jednak mocno postawili na empatię: ona nie jest oszukiwana przez otoczenie z chęci zysku, z obłudy, ale dlatego, że chcą ją chronić, dlatego, że ją pokochali, taką jaka jest.
Choć niewątpliwie jest w tym filmie sporo z komedii, wyszedłem z kina raczej wzruszony niż rozbawiony.
O drugiej produkcji chyba zbyt wiele nie ma co pisać. Dość płaska obyczajówka, bez większej głębi, sprawia wrażenie jakby powstała tylko po to, by pokazać Meryl Streep we wcieleniu rockmanki. Zwłaszcza, że prawie 1/3 filmu to jej występy na scenie. Nie wierzycie? Co prawda nie mierzyłem z zegarkiem w ręku, ale mam takie nieodparte wrażenie.
Ona odeszła kiedyś, by szukać własnej drogi, zostawiając dzieci z nim. Po wielu latach pewnie ma nadal je gdzieś w sercu, ale tych wszystkich chwil, gdy wychowywał je ktoś inny nadrobić się nie da tak łatwo. Pójść z córką do fryzjera, do sklepu i udawać, że jesteśmy kumpelkami. No nie, naprawdę nie wmawiajcie, że to takie proste.
Ona odeszła kiedyś, by szukać własnej drogi, zostawiając dzieci z nim. Po wielu latach pewnie ma nadal je gdzieś w sercu, ale tych wszystkich chwil, gdy wychowywał je ktoś inny nadrobić się nie da tak łatwo. Pójść z córką do fryzjera, do sklepu i udawać, że jesteśmy kumpelkami. No nie, naprawdę nie wmawiajcie, że to takie proste.
Ona zamiast zostać wielką gwiazdą, gra do kotleta w niewielkim barze, jest bez grosza i nie ma do zaproponowania swoim dzieciom nic poza poklepaniem po ramieniu i powiedzeniem: trzeba iść swoją drogą.
Jakieś to wszystko zbyt proste i wygładzone. Pozostaje więc jedynie przyjemność popatrzeć na wystylizowaną na wokalistkę rockową i buntowniczkę (ale zadziwiająco konserwatywną) Meryl. Coverów w jej wykonaniu też fajnie posłuchać. Bo przecież śpiewać potrafi - pokazała to już w Mamma Mia. A ja ze zdziwieniem stwierdziłem, że wśród tego ponad 1000 opisanych filmów na blogu, nie ma jeszcze tej komedii w greckich klimatach. Do nadrobienia.
Jakieś to wszystko zbyt proste i wygładzone. Pozostaje więc jedynie przyjemność popatrzeć na wystylizowaną na wokalistkę rockową i buntowniczkę (ale zadziwiająco konserwatywną) Meryl. Coverów w jej wykonaniu też fajnie posłuchać. Bo przecież śpiewać potrafi - pokazała to już w Mamma Mia. A ja ze zdziwieniem stwierdziłem, że wśród tego ponad 1000 opisanych filmów na blogu, nie ma jeszcze tej komedii w greckich klimatach. Do nadrobienia.
Bardzo lubię Meryl Streep i myślę, że się skuszę, jeśli nie na oba, to przynajmniej na jeden z tych filmów. Tylko, że ja rzadko filmy oglądam... Ale może kiedyś :)
OdpowiedzUsuńFajnie, że jest Meryl Streep. Idę w poniedziałek.
OdpowiedzUsuń