Prohibicja, lata dwudzieste w Stanach. Atmosfera pełna przemocy, mnóstwo ludzi dla kasy zrobi bardzo wiele, mimo podziałów rasowych biali garną się do klubów muzycznych gdzie występują kolorowi - nikt tak nie gra jazzu jak oni. Dixie Dwyer jest wyjątkiem - gra z murzyńskimi orkiestrami, choć sam jest biały, nie tylko dla kasy, ale dlatego, że po prostu kocha tą muzykę. Gdy przypadkowo ratuje życie jednemu z gangsterów, rozpoczyna się dla niego zupełnie nowe życie - pełne nowych możliwości, pieniędzy, ale i nie pozbawione ryzyka. W końcu być ulubieńcem szalonego bandyty i w dodatku zakochać się w jego flamie, to jakby igrać ze śmiercią.
Cotton Club tętni muzyką i ma klimat - to nie jest kino o gliniarzach i przestępcach, w którym najważniejsze są strzelaniny i pościgi. To film o miłości, tyle, że niektórzy jako jej cel wybierają forsę, władzę, a inni kobiety czy muzykę. I w każdym z tych przypadków można się zagubić.
No i zobaczcie Racharda Gere, czy Nicholasa Cage'a gdy jeszcze nie byli zbyt sławni :)
Cotton Club tętni muzyką i ma klimat - to nie jest kino o gliniarzach i przestępcach, w którym najważniejsze są strzelaniny i pościgi. To film o miłości, tyle, że niektórzy jako jej cel wybierają forsę, władzę, a inni kobiety czy muzykę. I w każdym z tych przypadków można się zagubić.
No i zobaczcie Racharda Gere, czy Nicholasa Cage'a gdy jeszcze nie byli zbyt sławni :)
Chyba go mam wśród płyt z filmami....muszę go sobie wreszcie obejrzeć....
OdpowiedzUsuń