Jak różne smakowitości można odkryć w tym co wydają Dowody na istnienie - wczoraj debiutant, dziś klasyka, a i na jutro mam jeszcze jeden dobry tytuł. Stukam w klawiaturę, przykryty prawie po nos kołdrą, klnąc po cichu pod nosem na komputer, który pracuje mi tylko w dziwnym trybie awaryjnym, a na blogspocie zmienia mi czcionki, nie wkleja obrazów i tylko mam nadzieję, że zapisany tekst mi gdzieś nie zniknie. Pracowity, intensywny dzień, ale wieczór długi i jeszcze parę godzin miłej lektury przede mną.
Andrzej Mularczyk. A któż to - zapytałoby pewnie sporo osób z mojego pokolenia (w tym i ja) i pewnie prawie wszyscy młodsi. Ale gdy wymieni się choćby kilka rzeczy, w których maczał palce: audycje "W Jezioranach", "Sami swoi", seriale "Dom", "Rodzina Połanieckich", czy z nowszych "Blondynka", przychodzi olśnienie. Teraz rzadko pamięta się o scenarzystach i podkreśla ich umiejętności, no chyba, że to jakaś znana pisarka, modna celebrytka. Gdy czytałem reportaże sprzed wielu lat, zebrane w tym tomie, zastanawiałem się jak ten człowiek, z taką wrażliwością i raczej bez parcia na sławę, trafił do radia i telewizji. Ale widzę też jak wiele różnych detali i historii zasłyszanych gdzieś od innych, wplatał w swoje scenariusze - jego interesują zwykli ludzie, ich radości i smutki. To właśnie z nich układa potem dłuższe formy, które dzięki temu, że są tak żywe, widzowie czy słuchacze zawsze kochali.
Zachwycałem się czas temu jakiś nad książką Hanny Krall, a teraz mogę powtórzyć słowo w słowo - wielkie ukłony za wznawianie takich tekstów, bo mimo upływu lat, nic się nie zestarzały i smakują wybornie. Na nowo zredagowane, okraszone jeszcze na koniec rozmową z autorem, są lekcją historii, ale przede wszystkim lekcją wrażliwości.
Autor ma bowiem niezaprzeczalny talent do nadawania swoim reportażom bardzo osobistego, emocjonalnego charakteru, tak jakby scalał się prawie całkowicie ze swoimi bohaterami. Może właśnie dlatego te historie tak bardzo nas poruszają. Choć dotycząc zupełnie innych czasów, pokolenia, które dotknięte było traumą wojny, niepewnością, dramatami, cierpieniem, dziś wcale nie są nam obojętne. Przyznaję się, że już przy pierwszych stronach zakręciła mi łza w oczach, gdy czytałem jak odnaleziony w archiwach rozkaz sprzed lat, porusza weteranów i ożywia ich wspomnienia. Na prośbę swojego ojca, Andrzej Mularczyk próbuje zebrać wszystkich, którzy walczyli pod jego dowództwem we wrześniu 1939 roku - medale za odwagę, które wtedy nie zostały wręczone, po latach mogą trafić do tych, którzy na nie zasłużyli.
Wojna powraca w wielu reportażach z tej książki, choć przecież pisane są kilkadziesiąt lat po jej zakończeniu. Dla postaci z tej książki, trwa, bo coś ważnego w jej trakcie utracili albo zyskali. Nie zawsze potrafią nauczyć się żyć w pełni w czasach współczesnych, bo tamto doświadczenie zmieniło ich na zawsze. Właśnie dlatego, są dla Mularczyka interesujący – rozumie ich, jest z tego samego pokolenia. Jak twierdzi: nie potrafiłby pisać o problemach dzisiejszego świata. Ze smutkiem i żalem może jednak pisać o tym jak komuniści traktowali bohaterów po wojnie, ile jeszcze musieli wycierpieć, ile milczenia i kłamstw wymuszano.
Czy uczucie może być tak głębokie, że latami można czekać na ukochanego albo szukać zemsty za domniemaną zdradę? Ileż dramatów, ileż nadziei. W „Co się komu śni” można znaleźć zarówno gorycz i cierpienie, jak i miłość, szczęście i spokój. Tu nie chodzi o jakiś masochizm – grzebanie się w ludzkich tragediach, ale tę odrobinę uwagi, poświęconej chwili zainteresowania. I naprawdę trudno czytać to z jakąś totalną obojętnością.
Każda z tych historii jest trochę inna. Być może niektóre, gdybyśmy je streścili, brzmią jak słaby melodramat, wydają się przerysowane, ale nic z tych rzeczy. Gdy już wejdziemy w dany reportaż, trudno się od niego oderwać, bo widzimy ile prawdziwych emocji jest w tych tekstach.
Punktem wyjścia może być papierośnica znaleziona na wystawie, raport o zatrzymaniu awanturnika przez milicję, stukot kół pociągu, przypominający alfabet Morse'a – detal, a potem z rosnącym wzruszeniem, wchodzimy coraz głębiej i głębiej.
Życie jednak potrafi pisać piękne scenariusze. A Mularczyk jest po prostu mistrzem w wyszukiwaniu takich historii.
Jeżeli Was zaciekawiła ta książka, polecam też świetny wywiad z autorem.
Andrzej Mularczyk. A któż to - zapytałoby pewnie sporo osób z mojego pokolenia (w tym i ja) i pewnie prawie wszyscy młodsi. Ale gdy wymieni się choćby kilka rzeczy, w których maczał palce: audycje "W Jezioranach", "Sami swoi", seriale "Dom", "Rodzina Połanieckich", czy z nowszych "Blondynka", przychodzi olśnienie. Teraz rzadko pamięta się o scenarzystach i podkreśla ich umiejętności, no chyba, że to jakaś znana pisarka, modna celebrytka. Gdy czytałem reportaże sprzed wielu lat, zebrane w tym tomie, zastanawiałem się jak ten człowiek, z taką wrażliwością i raczej bez parcia na sławę, trafił do radia i telewizji. Ale widzę też jak wiele różnych detali i historii zasłyszanych gdzieś od innych, wplatał w swoje scenariusze - jego interesują zwykli ludzie, ich radości i smutki. To właśnie z nich układa potem dłuższe formy, które dzięki temu, że są tak żywe, widzowie czy słuchacze zawsze kochali.
Zachwycałem się czas temu jakiś nad książką Hanny Krall, a teraz mogę powtórzyć słowo w słowo - wielkie ukłony za wznawianie takich tekstów, bo mimo upływu lat, nic się nie zestarzały i smakują wybornie. Na nowo zredagowane, okraszone jeszcze na koniec rozmową z autorem, są lekcją historii, ale przede wszystkim lekcją wrażliwości.
Autor ma bowiem niezaprzeczalny talent do nadawania swoim reportażom bardzo osobistego, emocjonalnego charakteru, tak jakby scalał się prawie całkowicie ze swoimi bohaterami. Może właśnie dlatego te historie tak bardzo nas poruszają. Choć dotycząc zupełnie innych czasów, pokolenia, które dotknięte było traumą wojny, niepewnością, dramatami, cierpieniem, dziś wcale nie są nam obojętne. Przyznaję się, że już przy pierwszych stronach zakręciła mi łza w oczach, gdy czytałem jak odnaleziony w archiwach rozkaz sprzed lat, porusza weteranów i ożywia ich wspomnienia. Na prośbę swojego ojca, Andrzej Mularczyk próbuje zebrać wszystkich, którzy walczyli pod jego dowództwem we wrześniu 1939 roku - medale za odwagę, które wtedy nie zostały wręczone, po latach mogą trafić do tych, którzy na nie zasłużyli.
Wojna powraca w wielu reportażach z tej książki, choć przecież pisane są kilkadziesiąt lat po jej zakończeniu. Dla postaci z tej książki, trwa, bo coś ważnego w jej trakcie utracili albo zyskali. Nie zawsze potrafią nauczyć się żyć w pełni w czasach współczesnych, bo tamto doświadczenie zmieniło ich na zawsze. Właśnie dlatego, są dla Mularczyka interesujący – rozumie ich, jest z tego samego pokolenia. Jak twierdzi: nie potrafiłby pisać o problemach dzisiejszego świata. Ze smutkiem i żalem może jednak pisać o tym jak komuniści traktowali bohaterów po wojnie, ile jeszcze musieli wycierpieć, ile milczenia i kłamstw wymuszano.
Czy uczucie może być tak głębokie, że latami można czekać na ukochanego albo szukać zemsty za domniemaną zdradę? Ileż dramatów, ileż nadziei. W „Co się komu śni” można znaleźć zarówno gorycz i cierpienie, jak i miłość, szczęście i spokój. Tu nie chodzi o jakiś masochizm – grzebanie się w ludzkich tragediach, ale tę odrobinę uwagi, poświęconej chwili zainteresowania. I naprawdę trudno czytać to z jakąś totalną obojętnością.
Każda z tych historii jest trochę inna. Być może niektóre, gdybyśmy je streścili, brzmią jak słaby melodramat, wydają się przerysowane, ale nic z tych rzeczy. Gdy już wejdziemy w dany reportaż, trudno się od niego oderwać, bo widzimy ile prawdziwych emocji jest w tych tekstach.
Punktem wyjścia może być papierośnica znaleziona na wystawie, raport o zatrzymaniu awanturnika przez milicję, stukot kół pociągu, przypominający alfabet Morse'a – detal, a potem z rosnącym wzruszeniem, wchodzimy coraz głębiej i głębiej.
Życie jednak potrafi pisać piękne scenariusze. A Mularczyk jest po prostu mistrzem w wyszukiwaniu takich historii.
Jeżeli Was zaciekawiła ta książka, polecam też świetny wywiad z autorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz