Na początek odrobina porządków: sorry za dziwny post z dnia dzisiejszego - to miał być szkic, żeby nie zapomnieć napisać o serialu "Detektyw". Na dniach zaktualizuję listę obejrzanych filmów, ale ponieważ to właśnie wśród notek filmowych mam największe zaległości nie zdziwcie się, jeżeli wciąż będą one dominować na blogu. Zwłaszcza, że wkrótce impreza Wiosna filmów w kinie Praha i znów wpadnie pewnie sporo ciekawych tytułów. Z zaległości zapowiadam m.in. notki o "Polowaniu" (trzymam kciuki przy Oscarach), "Złodziejce książek", "American Hustle", "Pod mocnym aniołem"...
Aha i na miejsce zakończonego konkursu pojawiły się dwa nowe wpisy - zajrzyjcie koniecznie:
A dziś o książce. Od razu się przyznam, że jeżeli chodzi o SF i fantasy, to jestem strasznie do tyłu - uwielbiam sięgać do klasyki, ale kompletnie nie nadążam za modami i nowościami. Zresztą jest tego tyle, że trudno połapać się we wszystkich sagach, cyklach, seriach. Powiedzmy, że zatrzymałem się na etapie Achai. No i Uniwersum Metro 2033 też znam. Ale co mi szkodzi poeksperymentować gdy jest możliwość, prawda? Kręcąc więc nosem na jak zwykle przesadzone reklamy w stylu: "cykl, który w zgodnej opinii krytyków i
czytelników tchnął nowe życie w nieco już skostniały gatunek fantasy" i z pewną dozą nieśmiałości sięgam po "Zabójczy księżyc".
Trudno w kreowaniu światów, cywilizacji i bohaterów dziś już czytelnika zaskoczyć. Można oczywiście iść przebojem, czyli postawić na akcję, ale ci którzy czytali sporo i tak będą marudzić. Nie oszukujmy się - ciekawy pomysł na tło to połowa sukcesu w fantasy. Pani Jemisin postawiła na mieszankę kultury i mitologii starożytnego Egiptu, wierzeń i zwyczajów ludów pierwotnych, a osią wydarzeń uczyniła konflikt między władzą świecką a religią. Wyszło całkiem ciekawie, ale muszę zaznaczyć, że długo trwało zanim się "wgryzłem" w klimat książki. Zbyt szybko jesteśmy wrzucani nie tylko w bieg wydarzeń, ale również w świat bohaterów - nazewnictwo, ich pojmowanie świata, modlitwy, filozofia "zawodu" - to wszystko nie ułatwia zbyt szybkiej lektury. Zamieszczony na końcu Glosariusz niespecjalnie pomaga, bo i tak trochę wszystko nam się na początku miesza (to ile jest tych Lun?). Ale potem jest już coraz lepiej.
O samej fabule możecie dowiedzieć zerkając na krótki opis z okładki:
W pustynnym
mieście-państwie Gujaareh jedynym prawem jest spokój. Porządek utrzymują
kapłani bogini snu, zwani zbieraczami – zbierają sny obywateli, leczą
chorych i rannych, prowadzą śniących w życie wieczne… Nie zważając na
to, czy śniący się na to zgadza. Kiedy Ehiru – najsławniejszy z
miejskich zbieraczy – otrzymuje zlecenie pobrania snów kobiety,
przysłanej do Gujaarehu z misją dyplomatyczną, niespodziewanie dla
samego siebie zostaje wciągnięty w spisek, który może doprowadzić do
wybuchu niszczącej wojny.
Ot lekkie i wciągające czytadło. Ani specjalnie wielkie, ani przełomowe (ech te reklamy). Ale pomysł, na którym autorka w pewien sposób oparła akcję, czyli działalność "kapłanów" i zbieraczy snów, trzeba przyznać że dość ciekawy. Z umysłów ludzkich, z ich świadomości "wysysane" są energie takie jak: senny ichor, żółć, nasienie (sny erotyczne) oraz senna krew. Służyć mogą one potem do leczenia, uzdrawiania, dodania siły, wydawałoby się więc samo dobro. Tyle, że ostatnia energia, silna jak narkotyk i najbardziej pożądana jako źródło prawdziwego spokoju, odbiera jednocześnie również życie z dawcy. Zbieracz powinien szukać chorych i umierających, by pytać ich o zgodę, w praktyce jednak przez lata wynaturzono założenia. Ofiary do "uśpienia" są wyznaczane przez przełożonych i wskazywane jako osoby złe, zepsute, które należy usunąć z tego świata, będą szczęśliwsze po drugiej stronie... Pomysł zaiste interesujący i opisany ciekawie. Te próba wypaczania religii, manipulacji ludźmi, trudu by wrócić do źródeł wierzeń, stanowiły fajny smaczek w tej powieści.
Ciekawość pobudzona i pewnie jak się zdarzy okazja, sięgnę i po tom drugi.
A za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Akurat i firmie Business and Culture.
A za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Akurat i firmie Business and Culture.
Glosariusz więcej mącił, niż w czymkolwiek pomagał.
OdpowiedzUsuń