niedziela, 30 marca 2014

Sekretne życie Waltera Mitty 2013 oraz 1947, czyli marzyciele istnieli zawsze

Rzadko kiedy zastanawiamy się w kinie nad tym czy film jest nowym pomysłem, czy też może jedynie odświeżeniem dawnych scenariuszy. Sami twórcy też chyba niechętnie o tym wspominają, bo po co ma się dokonywać porównań? Tymczasem takie oglądanie równoległe, może okazać się bardzo smakowite, czego doświadczyłem przy oglądaniu Sekretnego życia Waltera Mitty. Trudno oceniać nawet obok siebie dwa filmy - łączy je tytuł, pewien pomysł dotyczący głównego bohatera, ale cała reszta, która z tego wynika, idzie w zupełnie innych kierunkach... Polecam Wam oba, bo każdy z nich ogląda się z ogromną przyjemnością!


Wersja z roku 1947 to chwilami pełna groteski komedia kryminalna. Znamy tego typu scenariusze i u nas - ktoś komuś podrzuca coś przez pomyłkę, potem próbuje mu się to odebrać, dużo jest zwrotów akcji, ale trudno tę historię traktować bardzo serio. Szpiedzy, bandyci, mordercy na zlecenie biegają za swym celem, a ten poprzez swoje dziwne, ekscentryczne zachowania, wciąż ich zaskakuje, umyka. To co łączy (oprócz imienia i nazwiska) obu bohaterów to fakt iż często oddają się marzeniom. Odpływają w inną rzeczywistość, gdzie już nie muszą zmagać się ani ze swymi kompleksami, mamusią, która nimi rządzi, ani szefem, który pomiata i wykorzystuje jak niewolnika. Danny Kaye, który odgrywa postać Waltera, w rzeczywistości jest roztargniony, daje sobą manipulować i nie walczy o swoje. W marzeniach (elementy musicalowe) za to jest w centrum uwagi i zbiera wszelkie zaszczyty i pochwały.
Po latach - wciąż ogląda się z przyjemnością. Może i to przerysowane, chwilami sztuczne, ale wciąż ma w sobie jakąś siłę.

I właśnie ten pomysł - bohatera, który jest zwykłym człowiekiem, zakompleksionym, cichym i robiącym dla swej firmy niedocenianą pracę i tylko w marzeniach pełnego odwagi, realizującego niesamowite rzeczy - wziął na warsztat Ben Stiller, który nie tylko zagrał w "Sekretnym życiu", ale zajął się reżyserią i produkcją. Wszystko jednak zbudował zupełnie od nowa, uwspółcześniając i mam wrażenie, że nadając tej historii zupełnie innego wymiaru. To już nie tylko jakaś kryminalna przygoda, w jaką wplątuje się bohater, ale raczej opowieść o tym do czego zdolny jest człowiek, gdy odważy się wyjść poza jakieś swoje lęki. W to wszystko ładnie wpleciony został również hołd dla wszystkich takich "mrówek" - które w wielu firmach robią fantastyczną, a mało docenianą pracę. 
Walter Mitty jest pracownikiem magazynu Life - legendy prasowego świata, która w dobie kryzysu ma został poddana liftingowi. Przestanie się ukazywać wydanie papierowe, do którego Walter zawsze przygotowywał zdjęcia w swej pracowni fotograficznej - być może do wydawania magazynu w sieci, wszystkie jego obowiązki przejmą informatycy. Przed nim jeszcze ostatni numer i przygotowanie okładki - zdjęcia od zaprzyjaźnionego z nim fotografa, światowej sławy wagabundy. Negatyw jednak gdzieś zaginął, nie pozostaje więc nic innego, jak wyruszyć na poszukiwanie podróżnika, by odzyskać coś, co może uratować Walterowi jego miejsce pracy.
mitty1Historia choć mało skomplikowana, urzeka swoim ciepłem, optymizmem, przesłaniem. Jakąś szczerością, która z tego bije, mimo, że część "przygód" jest zupełnie szalona - to trochę jak z "Forrestem Gumpem". Trudno nie polubić takiego bohatera. Romantycznego, ale nieśmiałego; cholernie zdolnego, ale nie walczącego o poklask; serdecznego i bezpośredniego, gdy już przełamie się pierwsze lody. Stiller znany raczej z mało poważnych rzeczy, tym razem stworzył dla siebie rolę raczej wyciszoną, spokojną. 

Naprawdę polubiłem tę historyjkę o tym iż warto wyruszyć naprzeciw swoim marzeniom, zdobyć się na odwagę... Historyjkę trochę zabawną i trochę liryczną, lekką i w dodatku pokazaną w tak piękny sposób (muzyka + zdjęcia np. z Islandii). To nie jest głupawa komedia gdzie się rechocze, a potem nie pamiętamy z czego. Ten film woła: zacznij żyć! Chwytaj dzień!           

2 komentarze:

  1. A, widzisz jak trafiłeś dziś z tym wpisem, to zdecydowanie film na mój nastrój! Może jakoś przeboleję Bena S., choć organicznie go nie cierpię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto! To naprawdę świetny film, świetna rola i świetne przesłanie. A też nie przepadam za Stillerem. :)

      Usuń